Słońce nie zdążyło jeszcze wychylić się zza wzgórz i dwóch wielkich kominów wznoszących się nad spalarnią śmieci, gdy przed Miejskim Ośrodkiem Zarządzania Odpadami w miasteczku York ustawiła się niewielka kolejka.
Okoliczni mieszkańcy nie przyjechali tu w ten rześki wtorkowy poranek, by sprzedać plastikowe butelki, lecz by oddać głos w prezydenckich prawyborach. W schludnych biurach spalarni urządzono bowiem punkt wyborczy.
Ten okręg na przedmieściach Yorku jest niewielki, wystarczyły więc cztery elektroniczne maszyny do głosowania ustawione w niewielkiej sali konferencyjnej.
– Głosuję tu od lat, ale pierwszy raz widzę kolejkę – mówi starsza pani na końcu ogonka, patrząc na ponad 20 osób stojących przed nią. Rzeczywiście, wszystko wskazywało, że podobnie jak w wielu innych stanach, które głosowały wcześniej, prawyborcza frekwencja w Pensylwanii będzie zdecydowanie wyższa niż w poprzednich latach dzięki emocjonującemu pojedynkowi dwojga kandydatów do demokratycznej nominacji prezydenckiej. York, który miał swą chwilę wielkości w 1777 roku, gdy na dziewięć miesięcy stał się tymczasową stolicą rodzących się właśnie Stanów Zjednoczonych, jest małym miasteczkiem, w którym niewiele się dzieje. Ostatnich sześć tygodni było jednak dla wielu mieszkańców czasem wyjątkowo ekscytującym. Swoje wyborcze wiece mieli tu i Hillary Clinton, i Barack Obama.
W miejskiej spalarni zdecydowanie dominowali starsi, biali wyborcy. – Hillary – odpowiada większość na moje pytanie, kto jest ich faworytem.Jeden wskazuje na wpięty w klapę zielony znaczek z białym napisem AFSCME. Pod tym dziwnym akronimem kryje się potężny związek pracowników administracji państwowej i lokalnej, który oficjalnie poparł Hillary Clinton.