W jednej z dzielnic Turynu ulice od południa do późnej nocy patroluje 30 ochotników. Uzbrojeni w gwizdki, dmą w nie z całej siły, gdy widzą włamanie, prostytutkę czy handlarza narkotyków. Centrum Bolonii, gdzie coraz częściej dochodziło do rabunków i włamań do sklepów, sumiennie patrolują emeryci, chętnie opłacani przez handlowców. A w Rovigo i kilkunastu innych miasteczkach, ochotnicy patrolują parki i okolice szkół, za co otrzymują z ratusza 260 euro miesięcznie.
W Mediolanie w dzielnicy Sampierdarena społeczni stróże porządku w listopadzie zorganizowali się w grupę „Bezpieczny Mediolan” i co wieczór wyruszają na patrole. Bliźniacza organizacja powstała w Genui, choć teraz ma kłopoty, bo wspierający patrolujących doberman nie tylko zatrzymał, ale też dotkliwie pogryzł kilku uciekających złodziei i handlarzy narkotyków.
Zdarza się też, że co bardziej krewcy ochotnicy sami wymierzają sprawiedliwość przestępcom. Wywiązała się więc dyskusja, co strażom wolno i czy mogą używać pałek lub broni palnej. Problem nie jest błahy, bo na północy Włoch niemal codziennie powstaje nowy oddział straży sąsiedzkiej. Kilka dni temu pierwsze grupy wyruszyły na najbardziej niebezpieczne ulice Rzymu.
Za większością tych inicjatyw stoi oskarżana o ksenofobię i rasizm Liga Północna. Zdaniem analityków znakomicie odczytała ona nastroje społeczne i dlatego osiągnęła tak dobry wynik w wyborach (9 proc. w skali kraju i ok. 30 proc. na północy). Tam, gdzie zaczęły działać patrole, Liga otrzymała przeciętnie dwa razy więcej głosów niż dwa lata temu. Powoływanie straży w połączeniu z hasłem powrotu do kontroli na granicach obywateli Rumunii i polowaniami na nielegalnych imigrantów przysporzyły Lidze głosów. Zwłaszcza że, według szefa policji Antonio Manganelli, 35 proc. przestępstw we Włoszech dokonują cudzoziemcy, głównie nielegalni imigranci.