Kiedyś mafijne morderstwa, dziś porwania bogatych ludzi lub ich dzieci stały się plagą w Bułgarii. W ostatnim czasie uprowadzono kilkanaście osób, ale żaden porywacz nigdy nie trafił za kratki. – Policja jest bezradna. A Bułgarzy przerażeni, gdy rodzice w przesyłce dostają obcięty palec swojego dziecka – mówi nam jeden z mieszkańców Sofii.
Kilka dni temu wolność odzyskał dyrektor jednego z największych w Bułgarii klubów piłkarskich. W rękach porywaczy znajdował się od maja. Żona postanowiła zapłacić okup – 300 tysięcy euro. Na miejsce pojechała z policją. Porywacze wzięli pieniądze, wypuścili męża, ale uprowadzili kobietę. Żądają miliona euro. – Dyrektor był naszpikowany kokainą, heroiną, amfetaminą. Nie może dojść do siebie, ma zaniki pamięci. Społeczeństwo jest zbulwersowane – opowiada nam mieszkaniec stolicy. Nawet media przyznają: jedyną zorganizowaną rzeczą w Bułgarii jest zorganizowana przestępczość. Od 2001 roku zanotowano około 120 zabójstw na zlecenie. Sprawców żadnego z nich nigdy nie odnaleziono. Trzeba było nacisków Brukseli, by do dymisji podał się szef MSW Rumen Petko. Tolerował on przekazywanie tajnych dokumentów swojego resortu mafiom narkotykowym i spotykał się z mafijnymi bossami.
Nie pomogły ostrzeżenia. Kara będzie poważna. Bułgaria nie dostanie 600 milionów euro
Teraz doszedł kolejny problem. Bułgaria i Rumunia znalazły się na końcu listy opracowanej przez Transparency International jako najbardziej skorumpowane państwa. Ocenę tę podziela Bruksela i traci cierpliwość. Tym bardziej że w 2007 roku Bułgaria została przyjęta do UE warunkowo.
Dlatego po kilku bezskutecznych ostrzeżeniach UE sięga po broń najcięższą: w przyszłym tygodniu odbierze Bułgarii warte ponad 600 milionów euro fundusze pomocowe za nieprawidłowości przy ich wydawaniu. Prawdopodobnie KE odbierze prawo do rozdzielania unijnych funduszy Ministerstwu Rozwoju Regionalnego i Ministerstwu Finansów. Chodzi o pieniądze z programu PHARE. Do bułgarskich mediów przeciekł raport unijnego Urzędu ds. Zwalczania Korupcji. OLAF oskarża w nim najwyższe władze w kraju rzucając cień podejrzeń na prezydenta, którego kampania była finansowana przez jednego z najczęściej wspominanych w raporcie biznesmenów.