Para oszustek od kilku tygodni zwodziła naiwnych, zazwyczaj starszych, kierowców. Metoda była prosta. Córka uderzała zapalniczką w bok przejeżdżającego samochodu i rzucała się na ziemię, udając ofiarę potrącenia. Na rękach miała wymalowane lakierem do paznokci krwawe „rany”, a w kieszeni rozbity zegarek i telefon komórkowy. Matka grała rolę świadka zdarzenia.

Zazwyczaj ofiary oszustwa płaciły od 50 do 200 euro, by nie wzywać policji, co zawsze łączy się z ogromną stratą czasu. Innym motywem była obawa przed zmianą klasy ubezpieczenia z powodu rzekomego spowodowania wypadku.

Policja rozpoczęła poszukiwania kobiet po licznych skargach kierowców, którzy nie dali się oszukać. Jak się szacuje, działały od czterech tygodni, fingując kilkanaście wypadków dziennie. Córka jest znana policji, bo dwa lata temu szantażowała oszukanego kierowcę, grożąc, że oskarży go o gwałt.

Przy okazji rzymska policja ostrzega przed działającą nadal parą oszustów – mężczyzną i kobietą, która udaje, że jest w zaawansowanej ciąży, i zdezelowanym samochodem sprytnie prowokuje stłuczki i otarcia lakieru, żądając odszkodowania. Zazwyczaj serce rzekomych winowajców mięknie na widok brzucha kobiety.

Na nowy pomysł wpadli też rzymscy kieszonkowcy. Najpierw niepostrzeżenie brudzą ubranie ofiary jogurtem, farbą lub atramentem. Potem, udając przechodniów, zwracają uwagę na szkodę, by – korzystając z konsternacji zagadniętego – ukraść portfel, aparat fotograficzny czy torbę turystyczną.