Można jedynie mówić o współpracy teoretycznej, ale nie praktycznej. Przeprowadzamy wspólne seminaria naukowe, ćwiczenia wojskowe, na przykład na Morzu Śródziemnym. Swego czasu dyskutowano na temat wspólnych operacji pokojowych. W Rosji nadal istnieje brygada, która miała w nich uczestniczyć. Jednak z upływem czasu, gdy kontakty Moskwy z NATO stawały się coraz chłodniejsze, szanse na wspólne operacje pokojowe malały.
Syryjski przywódca Baszar Asad zaproponował prezydentowi Rosji, że w jego kraju mogą stacjonować rosyjskie rakiety.
To zwykła propaganda. Chciałbym wiedzieć, w kogo byłyby wycelowane? Rosyjskie rakiety Iskander mają zasięg 280 km, po modernizacji mogą osiągać 500 km. Celem ataku byłby więc Bliski Wschód. Z punktu widzenia militarnego to nie ma sensu. Rosyjska eskadra wojskowa stacjonowała na Morzu Śródziemnym wtedy, kiedy szefowie Kremla zakładali – zakrojoną na szeroką skalę – wojnę atomową z USA. Stosunki Moskwy z Waszyngtonem są dziś bardzo złe, ale nie sądzę, by komukolwiek – oprócz szaleńca – przyszły do głowy rozmyślania o wojnie atomowej. Prezydent Dmitrij Miedwiediew pominął milczeniem propozycję syryjskiego przywódcy.
Oświadczenia niektórych rosyjskich generałów mogłyby świadczyć o wyścigu zbrojeń. Ostrzegali, że w odpowiedzi na amerykańską tarczę w Polsce rozmieszczą rakiety na Białorusi.
Rosyjscy generałowie nie znają przepisów prawa międzynarodowego. Protokół z 1994 r. mówi o wycofaniu z Białorusi broni atomowej. Rosja i Białoruś są związane tym układem. Trzeba to zrozumieć. Przy całej militarnej retoryce Rosji i jej wojskowym nastawieniu Moskwa w ciągu ostatnich lat nie zrobiła nic, co można byłoby uznać za zagrożenie dla Zachodu. To tylko retoryka.