Chodzi o to, by nie zanudzić widza

Człowiek, który włącza wieczorem po pracy telewizor i widzi w nim coś nudnego, zmienia kanał. Jeśli chce się przyciągnąć jego uwagę i ją utrzymać, trzeba przygotować coś atrakcyjnego, dobry show - mówi amerykański ekspert

Publikacja: 29.08.2008 09:16

Sean Aday, profesor George Washington University w Waszyngtonie

Rz: Amerykańskie konwencje wyborcze przerodziły się w wielkie przedstawienia, starannie wyreżyserowane i pełne teatralnych efektów. Komu to potrzebne?

Sean Aday: Chodzi przede wszystkim o to, by nie zanudzić widza. Trzeba pamiętać, że konwencje adresowane są przede wszystkim do telewidzów. Człowiek, który włącza wieczorem po pracy telewizor i widzi w nim coś nudnego, zmienia kanał. Jeśli chce się przyciągnąć jego uwagę i ją utrzymać, trzeba przygotować coś atrakcyjnego, dobry show. Część teatralnej atmosfery jest też sztucznie wytwarzana przez media, które na przykład wyolbrzymiają niesnaski między Obamą i Hillary Clinton.

Skoncentrowanie się na programie partii zniechęciłoby odbiorców?

Konieczne jest zachowanie równowagi. Zbyt duży nacisk na kwestie programowe może zniechęcić widza, z kolei nie można sobie pozwolić na całkowite ich pominięcie, bo wyborca chce wiedzieć, co politycy zamierzają zrobić w takich sferach jak gospodarka, polityka zagraniczna, bezpieczeństwo narodowe czy służba zdrowia.

Jaki jest cel konwencji? Bo przecież nie wybór kandydata – to decyduje się wcześniej.

Media za wszelką cenę wyolbrzymiają niesnaski między Obamą i Hillary Clinton

W dzisiejszych czasach chodzi głównie o to, by przedstawić kandydatów szerszej publiczności, a także wprowadzić podstawowe tematy, które partia chce poruszyć w wyborach. Dziennikarzom i innym ludziom, którzy na co dzień zajmują się polityką, może się wydawać, że po tylu miesiącach kampanii wszyscy wiedzą o kandydatach wszystko. Ale to nieprawda. Większość Amerykanów poświęca niewiele uwagi procesowi prawyborów, zaczynają się interesować całą sprawą dopiero parę miesięcy przed wyborami. Konwencje są dla partii okazją do zdefiniowania siebie i przedstawienia wizerunku swych kandydatów, bo dopiero od tego momentu większość społeczeństwa zaczyna im się bliżej przyglądać.

Po to sprowadza się na konwencję tylu członków rodzin kandydatów?

Tak, a także po to, by ich uczłowieczyć. Barack Obama stara się pokazać wszystkim, że jest normalnym człowiekiem. „Jestem taki jak wy, wychowywałem się w normalnej, ciężko pracującej rodzinie, i Joe Biden też”. Demokraci starają się udowodnić, że nie są oderwanymi od rzeczywistości członkami elit, ale zwykłymi śmiertelnikami. Za parę dni to samo będą robić republikanie, podkreślając, jak bliskie są im zmartwienia i trudy przeciętnego Johna Smitha. To jeden ze śmieszniejszych elementów amerykańskiego rytuału politycznego, biorąc pod uwagę, jak zamożni są politycy.

Jak pan ocenia konwencję demokratyczną?

Całkiem nieźle. Przemówienia były bardzo dobre. Jeśli można mówić o błędzie, to może był nim brak zdecydowanych ataków na Johna McCaina w pierwszych dniach konwencji. Dopiero trzeciego oglądaliśmy mocną, przekonującą krytykę pod jego adresem.

Sean Aday, profesor George Washington University w Waszyngtonie

Rz: Amerykańskie konwencje wyborcze przerodziły się w wielkie przedstawienia, starannie wyreżyserowane i pełne teatralnych efektów. Komu to potrzebne?

Pozostało 94% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1020
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1019