Lider Wenezueli Hugo Chavez w niezwykle chamski sposób powiadomił amerykańskiego ambasadora, że jest niemile widziany w Caracas. Dzień wcześniej ambasadorowi USA w La Paz kazał zbierać manatki prezydent Evo Morales, który próbuje przeszczepić na grunt swego kraju rewolucję boliwariańską Chaveza. Tyle że w przeciwieństwie do będącej potęgą naftową Wenezueli Boliwia klepie biedę, a bogatsze regiony – wypracowujące w pocie czoła boliwijski PKB – nie godzą się na topienie pieniędzy w eksperymentach eksprzywódcy plantatorów koki. Grożą secesją, jeśli nie dostaną autonomii. Podczas starć zwolenników Moralesa z jego przeciwnikami leje się krew, w powietrze wylatują gazociągi, blokowane są drogi i granice – kraj pogrąża się w chaosie.

A latynoscy populiści zawsze zrzucali na Waszyngton winę za wszystkie lokalne bolączki – od konfliktów zbrojnych przez korupcję po bezrobocie. Morales i Chavez teraz też nie szukali daleko winnych swych kłopotów: to prawicowa opozycja spiskującą z Ameryką. Do Wenezueli i Boliwii dołączyła Argentyna. Prezydent Cristina Kirchner oskarżyła Waszyngton o plan wysadzenia jej z siodła, dlatego że podczas procesu agentów Chaveza w Miami jeden z oskarżonych potwierdził, iż 800 tysięcy dolarów przywiezionych w zeszłym roku przez tajemniczego wenezuelskiego biznesmena do Buenos Aires było przeznaczonych na jej kampanię.

Według Chaveza Stany Zjednoczone przypuściły na Amerykę Łacińską „nowy imperialistyczny atak”. Spiskują z opozycją, chcąc go zabić, w Boliwii rękami zbuntowanych gubernatorów próbują obalić Moralesa, szukają pretekstów, by pozbyć się pani Kirchner, bo Argentynie, niegdyś sojuszniczce Waszyngtonu, bliżej teraz do Caracas. Wykorzystując obecność w Wenezueli dwóch rosyjskich bombowców, Chavez pogroził Amerykanom Moskwą. – Rosja jest z nami. Jesteśmy strategicznymi sojusznikami – puszył się. I postraszył Amerykę zakręceniem kurka z ropą. Amerykanie minimalizują znaczenie wrogich gestów Latynosów. – To odzwierciedla słabość i desperację przywódców zmuszonych stawiać czoło wewnętrznym wyzwaniom – uspokajał rzecznik Departamentu Stanu Sean McCormack.

Hugo Chavez ma ambicje być regionalnym liderem. Zapluwając się ze złości krzyczy, że cholerni Jankesi mają spie... z jego kraju, bo wie, że to się spodoba wyborcom i zaimponuje przywódcom, którzy nigdy by się nie ośmielili prowokować w taki sposób supermocarstwa.

Chavez zawsze szukał przyjaciół wśród wrogów Ameryki: w Iraku Saddama Husajna, w Iranie, na Białorusi, teraz w Rosji skonfliktowanej z Zachodem po najeździe na Gruzję. Epatując świat „strategicznym sojuszem” z Moskwą i zacierając ręce na myśl o nowej zimnej wojnie, Chavez zapomniał o afroncie, jaki spotkał prawie pół wieku temu jego mentora z Kuby. Koniec kryzysu rakietowego Nikita Chruszczow i John F. Kennedy wynegocjowali za plecami Fidela Castro.