Rz: Jako międzynarodowy obserwator z ramienia OBWE śledził pan przebieg niedzielnych wyborów na Białorusi. Czy to było demokratyczne głosowanie?
Paweł Kowal: Komisje wyborcze pracowały jak najbardziej prawidłowo. Głosowanie zostało dobrze zorganizowane, ludzie za nie odpowiedzialni wywiązali się ze swoich zadań. Wobec zagranicznych obserwatorów byli bardzo uprzejmi i mili. Nie doszło również do jakichś poważniejszych incydentów. Przestrzegam jednak przed wyciąganiem z tego zbyt daleko idących wniosków. Tak naprawdę, te wybory miały jednak bardzo mało wspólnego z demokracją.
Ale mówił pan, że wszystko odbywało się prawidłowo.
To, co działo się w niedzielę, było tylko ostatnim dniem długiego procesu wyborczego. Wcześniej było znacznie gorzej. Opozycja nie miała dostępu do mediów, na Białorusi nadal panuje cenzura, a prowadzenie jakiejkolwiek kampanii wyborczej przez niezależnych kandydatów było niemal niemożliwe. Do tego dochodziły rozmaite naciski. Na przykład w Wilejce, którą odwiedziłem, początkowo było pięciu kandydatów. Czterech z nich, opozycjonistów, musiało się wycofać. Jednemu grożono, że straci pracę, innemu, że pracę straci jego ojciec.Co więcej, podczas ostatnich kilku dni przeprowadzano na Białorusi tak zwane wybory przedterminowe, czyli grupowe głosowanie całych zakładów pracy, studentów czy jednostek wojska.
Czyli wynik był znany z góry?