Arno Barnert, historyk i księgarz, postanowił sprawdzić, co znajduje się na zapomnianych i zakurzonych półkach biblioteki miejskiej i uniwersyteckiej w Getyndze. Jak doniósł „Spiegel”, natrafił na książki pochodzące z Krakowa, Poznania i polskiego konsulatu w Lipsku. Trafiły tam w czasie wojny ze składnicy Wehrmachtu w Getyndze.
– Zbadamy to jako nowy wątek w sprawie naszych zrabowanych dóbr. A jeśli chodzi o konsulat w Lipsku, to poszukujemy całego jego wyposażenia – mówi „Rz” prof. Wojciech Kowalski, pełnomocnik MSZ ds. restytucji polskich dóbr kultury. Dodaje, że parę lat temu Niemcy przeprowadzili akcję poszukiwania książek z konsulatu, po czym obwieścili, że nic nie znaleźli. – A tu się okazuje, że jednak są! – dodaje profesor Kowalski.
Szacuje się, że w niemieckich bibliotekach znajduje się nadal milion zrabowanych książek z różnych krajów. Barnert zwrócił uwagę na tego typu pozycje kierownictwu getyńskiej biblioteki. Otrzymał odpowiedź, że byłoby lepiej, aby się takimi sprawami nie zajmował, bo... trudniej mu będzie uzyskać etat, o który się starał. Barnert nie posłuchał i szukał dalej. Tym bardziej że niemieckie muzea, biblioteki i inne instytucje kulturalne zobowiązane są do skatalogowania wszystkich posiadanych obiektów o niewiadomym pochodzeniu i przekazania ich prawowitym właścicielom lub ich spadkobiercom. Takie są postanowienia deklaracji waszyngtońskiej z 1998 roku, której sygnatariuszami są Niemcy.
Wiele jednak bibliotek, nawet tak renomowanych jak we Frankfurcie nad Menem, Kassel czy Heidelbergu, nie rozpoczęło poszukiwań. Jak ocenia „Spiegel”, jako jedyna zakończyła je biblioteka w Marburgu. – Nie dziwię się, bo ona akurat dobrze współpracuje z Polską. Generalnie jednak trudno nam się z Niemcami współpracuje – ubolewa profesor Kowalski.
[wyimek]Zdaniem ekspertów podczas wojny Polska mogła stracić nawet 20 mln książek [/wyimek]