W pierwszych miesiącach rządów Barack Obama będzie miał pełne ręce roboty: kryzys finansów i gospodarki, dwie wojny, zagrożenie atakami terrorystycznymi, niepewna sytuacja międzynarodowa. Jakby tego było mało, nad jego głową wisi jeszcze groźba gwałtownego starcia z ruchem antyaborcyjnym.
Ustawa o wolności wyboru, znana szerzej pod skrótem FOCA, której współautorem był jako senator Obama, to dla jednych ustawowa gwarancja swobód kobiet, dla innych atak na prawo stanów do ograniczonej ochrony życia poczętego.
Przed rokiem Obama przyrzekł zwolennikom prawa do aborcji, że jeśli Kongres przyjmie ustawę, on niezwłocznie ją podpisze. – To będzie pierwsza rzecz, jaką zrobię jako prezydent – zapowiadał. Wypowiedź ta do dziś działa na organizacje antyaborcyjne jak płachta na byka.
Historia FOCA sięga końca lat 80., gdy zwolennicy legalności aborcji po raz pierwszy wprowadzili w Senacie projekt ustawy pod tą nazwą, obawiając się rychłej rewizji słynnego orzeczenia Sądu Najwyższego w sprawie Roe kontra Wade (odmawiała ona stanom prawa do delegalizowania aborcji).
Najnowsze wcielenie FOCA wprowadzone pod obrady w kwietniu ubiegłego roku jest odpowiedzią zwolenników wyboru na inne ważne orzeczenie Sądu Najwyższego. W 2007 roku sąd podtrzymał federalny zakaz przeprowadzania tzw. aborcji przez częściowy poród, którą wykonuje się w zaawansowanej ciąży, wywołując poród i zabijając płód w jego trakcie. Dla ugrupowań pro-choice był to poważny znak ostrzegawczy – uznały one, że czas zapisać przyznane kobietom przez Sąd Najwyższy swobody w ustawie Kongresu, zanim ten sam sąd, tylko w innym składzie, kawałek po kawałku je odbierze.