– Białoruś nie zamierza Rosji o nic błagać – powiedział Aleksander Łukaszenko na początku spotkania z rosyjskim prezydentem Dmitrijem Miedwiediewem w Moskwie. Białoruski lider odnosił się do doniesień wczorajszego „Kommiersanta”, który twierdzi, że Białoruś – w zamian za utrzymanie cen gazu na dotychczasowym poziomie i obietnicę 100 mld rubli pożyczki (3,5 mld dolarów) – jest gotowa uznać niepodległość Abchazji i Osetii Południowej, z czym dotychczas zwlekała. – Chcę publicznie zaprzeczyć wszelkim insynuacjom, jakoby Białoruś niemalże na kolanach szła na Kreml, żeby coś wyprosić – powtórzył kategorycznie.
– Porozumienie w sprawie dostaw gazu i opłat zostało osiągnięte – informował Kreml po spotkaniu prezydentów, nie podając szczegółów.
Strona białoruska od dawna sygnalizowała jednak, że ze względu na spadek cen ropy liczy, iż w następnym roku będzie kupować rosyjski gaz po cenie obowiązującej obecnie, czyli 128 dolarów za 1000 metrów sześciennych. Gazprom stwierdził, że jest to niemożliwe, i odpowiedział kontrofertą – 200 dolarów. A w przyszłorocznym białoruskim budżecie przewidziano cenę 140 dolarów (średnia cena dla innych państw Europy wynosi ponad 400 dolarów).
Korekta budżetu groziłaby załamaniem się energochłonnej gospodarki Białorusi, która już teraz przeżywa trudności ze zbytem produkcji. Jak podkreśla miński politolog Andrej Fiodarau, spadki wynagrodzeń i przymusowe urlopy to skutki kryzysu, które są coraz bardziej bolesne dla Białorusinów.
To, że z białoruską gospodarką nie jest dobrze, przyznał wczoraj – uciekając się do zawoalowanej groźby – także Łukaszenko. Oświadczył, że „zatrzymanie się” gospodarki białoruskiej spowoduje negatywne skutki dla Rosji. Jego zdaniem krach białoruskiego przemysłu oznacza dla Rosji nawet do 10 milionów nowych bezrobotnych. – W tym sensie rzeczywiście oczekujemy wsparcia ze strony Moskwy, gdyż jest ono w interesach zarówno Rosji, jak i Białorusi – podkreślił.