Berlin nie zamierza się liczyć z obiekcjami Polski. – Prawo zgłaszania propozycji (personalnych – red.) należy do instytucji delegujących członków do rady fundacji – powiedział cytowany przez niemieckie media Bernd Neumann, minister stanu ds. kultury i mediów.
To na nim spoczywa obowiązek formalnych przygotowań do utworzenia kontrowersyjnego muzeum zgodnie z przyjętą niedawno ustawą Bundestagu. Przewiduje ona utworzenie Fundacji Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie, której 13-osobowa rada decydować będzie o działalności muzeum pamięci wysiedlonych Niemców. Trzy miejsca w radzie zarezerwowano dla przedstawicieli Związku Wypędzonych (BdV) kierowanego przez Erikę Steinbach. – BdV jest zdania, że powinnam się znaleźć w radzie fundacji – przypomniała "Rz" niedawno pani Steinbach. Polska nie chce jednak o tym słyszeć.
[srodtytul]Uzasadnione obawy[/srodtytul]
– Jeżeli niemiecki rząd rzeczywiście nie wnosiłby sprzeciwu wobec obecności Steinbach, to oznaczałoby to, iż nawet minimalne oczekiwania ze strony Polski nie będą przez rząd respektowane – mówi "Rz" ekspert ds. polsko-niemieckich Marek Cichocki. – Jeżeli tak się stanie, to rząd Tuska powinien przyznać, iż w tej kwestii poniósł porażkę. A obawy towarzyszące rozmowom Neumanna i Władysława Bartoszewskiego sprzed roku okazały się uzasadnione.
Pomysł muzeum jest kompromisem pomiędzy partnerami koalicyjnego rządu Angeli Merkel. CDU/CSU od lat wspierały sztandarowy projekt szefowej BdV utworzenia w Berlinie Centrum przeciwko Wypędzeniom. SPD uznawała je za zbędne. Zarówno proponowane przez Steinbach centrum, jak i planowane obecnie muzeum stało się przyczyną ostrego sporu pomiędzy Warszawą a Berlinem. Rząd Donalda Tuska ogłosił przed rokiem, że zrywa z polityką werbalnych protestów przeciwko zamierzeniom Niemiec, ale zarezerwował sobie prawo ostatecznej oceny przyszłego muzeum.