Kandydatka do pokojowego Nobla, przyjmowana w całym świecie po ponad sześciu latach niewoli jak bohaterka, według innych zakładników Rewolucyjnych Sił Zbrojnych Kolumbii (FARC) dała się poznać jako zarozumiała egoistka i urodzona manipulatorka.

Do księgarni w USA trafiła właśnie książka „Out of Captivity” amerykańskich wojskowych uwolnionych w lipcu 2008 r. w Kolumbii wraz z byłą kandydatką na prezydenta tego kraju Ingrid Betancourt. Keith Stansell, Thomas Howes i Marc Gonsalves przetrzymywani w dżungli ponad pięć lat nie oszczędzają sławnej Kolumbijki. „Niektórzy ze strażników traktowali nas lepiej niż ona” – mówi agencji AP Stansell. Spośród trzech autorów to on wytacza przeciw pani Betancourt najcięższe działa. „Obserwowałem, jak w sposób niezwykle arogancki próbuje przejąć kontrolę nad obozem” – opowiada. Uważała się za księżniczkę, co nie przeszkadzało jej kraść jedzenia. Niczym się nie dzieliła. Podobno przekonywała dowódcę rebeliantów, że Amerykanie są agentami CIA.

37-letni Marc Gonsalves, którego łączyła z o dziesięć lat starszą Kolumbijką przyjaźń – a nawet coś więcej – i wciąż utrzymuje z nią kontakty, przyznaje, że władcza i wyniosła kobieta rządziła nie tylko zakładnikami (np. ustalała harmonogram mycia), ale i porywaczami.

„O nic nie prosiła, wydawała rozkazy” – wspomina. Ma za złe Ingrid, która jako jedyna miała radio, że nie mówiła im, co usłyszała, nie przekazywała im nawet wiadomości od rodzin. Były zakładnik FARC Luis Eladio Perez tłumaczy zachowanie Betancourt tym, że jej ojciec był dyplomatą, a matka królową piękności. Nie bez znaczenia był fakt, że zakładnicy musieli się bić o skąpe racje żywności, miejsce do spania czy jedyny słownik hiszpańsko-angielski. Nie mówiąc o tym, że Stansell, Howes i inni panowie mogli być zazdrośni o Gonsalvesa, który zyskał względy Kolumbijki.

Była zakładniczka nie chce komentować książki. Będzie mogła się zemścić na kolegach we własnych wspomnieniach, które właśnie spisuje.