Myśliwiec F-18 Hornet, którym leciał Michael Speicher, został zestrzelony przez żołnierzy Saddama Husajna 16 stycznia 1991 roku – gdy Amerykanie rozpoczęli operację “Pustynna burza”.
Wokół śmierci kapitana Speichera narosło ogromnie dużo wątpliwości. Podejrzewano, że mógł zostać pojmany po tym, jak się katapultował. Początkowo wiadomo było jednak tylko, że 33-latek wystartował z lotniskowca na Morzu Czerwonym, przyjął kurs na Bagdad, a gdy tylko przekroczył granicę powietrzną Iraku, zniknął z radarów. Dopiero po kilku latach się okazało, że najpewniej zestrzelił go mig-25.
Choć Pentagon początkowo uznał Speichera za pierwszą śmiertelną ofiarę wojny z Irakiem, to po kilku latach zakwalifikował go najpierw do kategorii “zaginiony w akcji”, a potem do “zaginiony-pojmany”. Samolot spadł bowiem na odludne irackie terytoria. A gdy w 1995 roku na odnalezione za pomocą satelity szpiegowskiego terytorium udali się członkowie Czerwonego Krzyża, nie odnaleźli szczątków ciała pilota.
Dało to nadzieję rodzinie Speichera, który zostawił w USA żonę i dwoje małych dzieci. Poszukiwania nasilono po inwazji na Irak w 2003 roku. Wtedy do akcji przystąpiła specjalna grupa agentów CIA i wywiadu wojskowego, która zaczęła szukać kapitana – przekopywała odnalezione dokumenty, przesłuchiwała jeńców i przeszukiwała miejsce katastrofy. Agenci słyszeli na przykład opowieści o wyrytych paznokciami w celi jednego z irackich więzień inicjałach MSS. Wreszcie miesiąc temu do wojsk USA zgłosił się Irakijczyk, który pokazał żołnierzom miejsce, gdzie beduini pochowali pilota. Jego szczątki zostały przetransportowane do USA i wczoraj Marynarka Wojenna ogłosiła, że należą one do Speichera.
Amerykanie podkreślają, że nigdy nie zostawiają swoich żołnierzy. I rzeczywiście, komisje śledcze z USA wciąż ustalają np. losy walczących w drugiej wojnie światowej, szukając ich m.in. w Polsce.