Zarzutów wysłuchali na krytym boisku piłki nożnej, bo sala sądu w San Martin na obrzeżach Buenos Aires, gdzie toczy się proces, może pomieścić zaledwie 15 osób, a na rozprawę przybyli tłumnie bliscy ofiar i obrońcy praw człowieka.
81-letni Bignone w garniturze, lecz bez krawata, w milczeniu słuchał oskarżeń o zabójstwa, uprowadzenia i tortury. Starał się nie patrzeć na fotografie zaginionych przyniesione przez ich krewnych. Sąd oczekuje, że podczas procesu oskarżeni (pięciu generałów, pułkownik i komisarz policji) powiedzą, jak zginęło 56 osób, których szczątki znaleziono na terenie koszar Campo de Mayo przekształconych za rządów wojskowych w ośrodek internowania dla opozycji. Spośród wielu osób, które się przez nie przewinęły w ciągu siedmiu lat, około 5 tysięcy przepadło bez wieści. Była tam między innymi porodówka. Ciężarne więźniarki rodziły dzieci, które natychmiast po przyjściu na świat były odbierane matkom i oddawane do adopcji rodzinom wojskowych. W ostatnich latach udało się ustalić tożsamość 98 takich dzieci (dziś dorosłych ludzi) i odnaleźć ich biologiczne rodziny. Można sobie wyobrazić, jak wielki szok przeżyli nielegalnie adoptowani, dowiadując się, że ci, którzy ich wychowali i których kochali, być może mieli związek z aresztowaniem, a nawet ze śmiercią ich prawdziwych rodziców.
– To historyczny proces na drodze poszukiwania prawdy o wszystkich, którzy zaginęli bez wieści – mówiła agencji Reuters Alcira Rios, adwokat krewnych jednej z ofiar. – Oskarżeni wyglądają dziś jak starcy, ale dopuścili się ludobójstwa – podkreślała w rozmowie z AP Taty Almeida, współzałożycielka organizacji Matki z Placu Majowego. Jej syn Alejandro, student medycyny, miał 20 lat, gdy wyszedł z domu i nie wrócił.
Bignone został mianowany prezydentem Argentyny w roku 1982 po przegraniu przez ten kraj wojny z Wielką Brytanią o Falklandy. Rok później przekazał władzę demokratycznie wybranemu na urząd szefa państwa Raulowi Alfonsinowi. To z inicjatywy Alfonsina parlament uchwalił w latach 1986 i 1987 dwie ustawy amnestyjne: pierwsza wyznaczała termin, do którego można zgłaszać zbrodnie okresu dyktatury, druga zwalniała niższych rangą wojskowych od odpowiedzialności za „brudną wojnę”.
W roku 2003 amnestia została uznana za niebyłą. Z czterech prezydentów dyktatury dziś żyje już jednak tylko dwóch. Oprócz Bignone 83-letni Jorge Rafael Videla skazany w 1985 roku na dożywocie, potem amnestionowany, teraz znów oczekujący na proces. W filmie dokumentalnym „Escadrons de la Mort: l'Ecole Francaise” (Szwadrony Śmierci: Szkoła Francuska) francuskiej dziennikarki Marie-Monique Robin Bignone ujawnia, że metody tortur i potajemnych egzekucji argentyńscy wojskowi zapożyczyli od Francuzów z czasów wojny w Algierii. Francuscy instruktorzy prowadzili dla nich wykłady i udzielali im porad. „Po coś przecież tu byli. Nie brali wynagrodzenia za nic” – mówi były dyktator. Jego zdaniem obrońcy praw człowieka, którzy mówią o 30 tysiącach ofiar, mocno przesadzają: tak naprawdę zginęło 8 tysięcy ludzi.