Schwalbe, Marisa, Mark Schindler – to pseudonimy obecnych posłów do landtagu Brandenburgii nadane im niegdyś przez służbę bezpieczeństwa NRD. Co kilka dni w mediach pojawia się pseudonim kolejnego. Jest ich już siedmiu, wliczając Michaela Lutharda, który zataił służbę w specjalnej jednostce Ministerstwa Bezpieczeństwa NRD „Feliks Dzierżyński”. Wobec dwóch kolejnych istnieją podejrzenia, że byli nieformalnymi współpracownikami.
[wyimek]Ujawnieni agenci są członkami frakcji postkomunistycznej Partii Lewicy [/wyimek]
„To zaledwie wierzchołek góry lodowej” – pisze brukowiec „Bild” uczestniczący aktywnie w tropieniu agentów. Ilu ich jest, okaże się, gdy zostanie zakończona lustracja wszystkich 88 deputowanych. Ujawnieni agenci są członkami 26-osobowej frakcji postkomunistycznej Partii Lewicy, spadkobierczyni SED, komunistycznej partii NRD.
W piątek w brandenburskim landtagu odbędzie się specjalna debata na temat agenturalnej przeszłości deputowanych. – O wiele za późno. To, co się dzieje, jest konsekwencją wieloletnich celowych zaniedbań. Poprzednie rządy Brandenburgii nie miały nic przeciwko temu, by land przekształcał się w swego rodzaju mini-NRD – tłumaczy Werner Patzelt, politolog z uniwersytetu w Dreźnie. Do tej pory w landzie nie przeprowadzano lustracji deputowanych.
SPD rządząca Brandenburgią od zjednoczenia Niemiec (przez ostatnie dziesięć lat w koalicji z CDU) nie była zainteresowana prześwietleniem posłów, bo wieloletni premier landu Manfred Stolpe był współpracownikiem Stasi.