Takiego dreszczowca Partia Pracy nie przeżywała jeszcze nigdy. Do tej pory wyniki wyborów partyjnych przywódców były zawsze możliwe do przewidzenia. Tym razem walka trwała do ostatniej chwili, a na dodatek toczyli ją ze sobą dwaj bracia. Za faworyta uchodził były szef MSZ David Miliband, który miał poparcie większości parlamentarzystów i członków partii. Jego młodszy brat Ed zyskał jednak poparcie największych central związków zawodowych.
Gdy w sobotę, podczas zjazdu partii w Manchesterze, podliczano głosy oddane w wewnętrznych wyborach, emocje sięgały zenitu. Kiedy okazało się, że Ed zdobył 50,65 procent głosów, a David 49,35, z setek ust wyrwał się okrzyk niedowierzania.
– Nawet po ogłoszeniu wyników większość osób myślała, że wygrał David. Dopiero po chwili dotarło do nich, że jednak to Ed – opowiadał „Rz” Martin Farr, politolog z Newcastle University.
– Jeszcze nigdy różnica nie była tak minimalna. Widać, że partia nie była zdecydowana – mówił nam Steven Fisher, politolog z Uniwersytetu w Oksfordzie.
Partia Pracy, którą kierował Tony Blair po historycznym zwycięstwie z 1997 roku, rządziła aż przez trzy kadencje. W 2007 roku na czele ugrupowania stanął dotychczasowy kanclerz skarbu Gordon Brown, ale pozbawiony charyzmy polityk nie był w stanie przekonać wyborców i laburzyści oddali w maju władzę koalicji konserwatystów z liberałami.