Choć od zamachów, w których zginęły 52 osoby, a ponad 700 zostało rannych, minęło już pięć lat, rodziny ofiar wciąż nie otrzymały odpowiedzi na wiele dręczących je pytań. To ma się teraz zmienić.

Przed sądem w Londynie rozpoczęło się w poniedziałek kolejne niezależne dochodzenie w tej sprawie. Ma ono przede wszystkim wyjaśnić, czy brytyjski kontrwywiad mógł zapobiec tragedii. W oficjalnym oświadczeniu wydanym tuż po zamachach MI5 zaprzeczył, że posiadał informacje na temat sprawców. Później wyszło na jaw, że śledził dwóch z nich przez wiele tygodni, jednak uznał ich za „niegroźnych” i odstąpił od inwigilacji.

W pierwszy dzień dochodzenia bliscy ofiar, którzy przybyli do sądu, dowiedzieli się, że gdyby nie żona lidera siatki terrorystycznej Mohammeda Sidique’a Khana, ich matki, żony, mężowie czy dzieci prawdopodobnie by jeszcze żyli. Służbom udało się bowiem odtworzyć SMS wysłany przez Khana w przeddzień tragedii, z którego wynika, że do zamachów miało dojść dzień wcześniej, 6 lipca. Żona 30-letniego Khana zaczęła przedwcześnie rodzić i on musiał ją zawieźć do szpitala, gdzie poroniła. To przekreśliło plany terrorystów. „Mam duży problem. Nie wyrobię się. Zadzwonię, kiedy wszystko się wyjaśni.

Czekaj w domu” – pisał Khan do drugiego zamachowca, 22-letniego Shehzada Tanweera. Terroryści wybrali 6 lipca, bowiem w ten dzień ogłaszano, kto zorganizuje olimpiadę 2012 (kandydował i wygrał Londyn), i spodziewano się wielu tysięcy ludzi na ulicach.

– Zginęłoby jeszcze więcej osób – tłumaczył główny śledczy Hugo Keith. Zamachowcy – Khan, Tanweer i 18-letni Hasib Hussein – przyjechali 7 lipca do Londynu z Leeds. Tam czekał na nich czwarty terrorysta, 19-letni Jamal Germaine Lindsay. Razem pojechali pociągiem do stacji King’s Cross, gdzie trzech z nich wsiadło do metra. O 8.49 zdetonowali ładunki wybuchowe. Hussain wsiadł do autobusu linii 30 i godzinę po swoich kolegach wysadził się w powietrze. Rodzinom ofiar pokazano wczoraj pierwszy raz nagrania wideo z tuneli metra tuż po zamachach. Dowiedziały się przy tej okazji, że pracownicy transportu miejskiego byli przekonani, że eksplozje są wynikiem uszkodzonego przewodu elektrycznego i nie wezwali pomocy oraz że ratownicy odmówili wejścia do tuneli, bo się bali, że szyny są pod prądem. Wiele ofiar czekało nawet godzinę na pomoc. Śledztwo ma potrwać do wiosny. Bliscy ofiar liczą na to, że prawda wyjdzie na jaw. – Chcę wiedzieć, co się stało i czy można było temu zapobiec – mówił Graham Foulkes, ojciec 22-letniego Davida, który zginął w zamachach.