[i]Korespondencja z Waszyngtonu[/i]
– To niezwykle istotny proces – podkreśla w rozmowie z “Rz” Geneve Mantri, dyrektor ds. walki z terroryzmem w Amnesty International. – Od lat zarówno my, jak i inne organizacje broniące praw człowieka przekonywaliśmy, że to właśnie sądy cywilne są najlepszymi instytucjami do wymierzenia sprawiedliwości więźniom z Guantanamo – dodaje Mantri.
Proces Ghailaniego – który w 2001 roku trafił na listę dziesięciu najbardziej poszukiwanych terrorystów – z uwagą śledzi m.in. Biały Dom. Od werdyktu w tej sprawie zależeć będzie bowiem to, jak opinia publiczna oceni pomysł administracji Baracka Obamy, aby terrorystów z okrytego złą sławą Guantanamo stawiać przed sądami cywilnymi, a nie trybunałami wojskowymi.
Na razie Tanzańczyk w milczeniu wysłuchuje zeznań świadków, którzy wspominając zamachy z 7 sierpnia 1998 roku, nie mogą powstrzymać łez. Prokurator Nicholas Lewin przekonuje zaś członków ławy przysięgłych, że 36-latek o twarzy niewinnego dziecka chciał po prostu zabijać Amerykanów, podobnie jak jego koledzy z al Kaidy. Jego zdaniem to Ghailani kupił ciężarówkę użytą w zamachu w Dar es Salaam oraz 20 kanistrów z benzyną, które terroryści włożyli do ciężarówki, by zwiększyć siłę rażenia. W ataku w stolicy Tanzanii zginęło 11 osób, a w przeprowadzonym niemal jednocześnie zamachu w Kenii 213 osób. Tysiące innych zostało rannych. Za masakrą stała wschodnioafrykańska komórka al Kaidy.
Adwokat Tanzańczyka twierdzi, że Ghailani był po prostu naiwnym, młodym człowiekiem, który dał się nabrać terrorystom. – Nie był członkiem al Kaidy ani nie podzielał jej celów – przekonywał Steve Zissou. Podkreślał, że jego klient nie miał pojęcia o planach przyjaciół, których uważał za biznesmenów.