To była najgłośniejsze zabójstwo w historii Szwecji. 28 lutego 1986 roku premier Olof Palme wracał z żoną Lisbet z kina. Dochodziła północ, ale znajdowali się w samym centrum Sztokholmu. Czuli się bezpiecznie, Palme zrezygnował nawet z przysługującej mu ochrony, której zresztą nigdy nie lubił i gdy wychodził prywatnie, zawsze dawał jej wolne.
Wtedy padł strzał. Kula wystrzelona z bardzo bliskiej odległości trafiła premiera w plecy. Palme runął na chodnik. Napastnik strzelił jeszcze raz i trafił Lisbet w rękę. Kobieta przez ułamek sekundy miała dostrzec jego twarz. Była jedynym świadkiem zabójstwa. Nikt – ani taksówkarz, który próbował ratować Palmego, ani dwie młode dziewczyny, które jako pierwsze wzywały pomoc – nie zobaczył już mordercy.
Olof Palme zmarł w szpitalu 1 marca. Policja do dziś nie wie, kto go zabił, choć – jak niedawno ogłosiła – do zabójstwa przyznało się ponad 130 osób. Głównie, jak sądzą Szwedzi, chorych psychicznie. Akta sprawy liczą ponad 700 tysięcy stron. Śledztwo kosztowało już ponad 45 mln dolarów.
Christian Holmen, dziennikarz szwedzkiej gazety „Expressen", od 15 lat zajmuje się sprawą Palmego. Badał każdy trop, ma na koncie ogromny sukces. Na dnie jeziora w środkowej Szwecji odnalazł rewolwer, którym mógł zostać zastrzelony premier. – Otrzymaliśmy taki sygnał i postanowiliśmy go sprawdzić. Wynajęliśmy płetwonurków. I udało się. To była bardzo głośna sprawa w Szwecji – opowiada „Rz".
Choć wszystkie media rozpisywały się wówczas, że z tej broni zastrzelono Palmego, policja do dziś nie uznała jej za dowód. – Rewolwer uległ korozji, nie sposób sprawdzić, czy kula, która przeszyła ciało Olofa Palmego, została z niego wystrzelona – mówi Holmen.