Mińsk deportuje Rosjan i wciąga ich na listę osób niepożądanych na Białorusi pomimo braku kontroli granicznej między obydwoma krajami.
Do ostatniej obławy na rosyjskich obrońców praw człowieka, śledzących procesy osób sądzonych za udział w powyborczym proteście z 19 grudnia zeszłego roku w Mińsku, doszło w miniony piątek. Trzy prawniczki reprezentujące Międzynarodową Misję Obserwacyjną Komitetu Kontroli Międzynarodowej nad Sytuacją Praw Człowieka na Białorusi zostały zatrzymane przez milicję w mieszkaniu, które wynajmowały na czas pobytu w białoruskiej stolicy. Kobiety wpuściły do mieszkania ubranych po cywilnemu milicjantów, którzy wcześniej odcięli im prąd i Internet oraz zagrozili wyłamaniem zamków w drzwiach wejściowych.
Doprowadzone na komisariat Rosjanki poinformowano, że znajdują się na liście osób niepożądanych na Białorusi, i nakazano im opuszczenie kraju w ciągu 24 godzin.– To jest ewidentne prześladowanie za działalność w ramach misji obserwacyjnej – mówi „Rzeczpospolitej" Walancin Stefanowicz, prawnik z białoruskiego centrum praw człowieka Wiasna, który osobiście współpracował z deportowanymi Rosjankami.
Stefanowicz przypomina, że to nie pierwszy przypadek wydalenia z Białorusi uczestniczących w misji obserwacyjnej rosyjskich (a także ukraińskich) obrońców praw człowieka. – Z Rosjanami władze mają więcej problemów, gdyż w odróżnieniu od Ukrainy z Rosją Białoruś nie ma na granicy kontroli paszportowej – podkreśla Stefanowicz.
Szacuje na co najmniej dziesięć liczbę Rosjan i Ukraińców uznanych ostatnio na Białorusi za osoby niepożądane. – Myślę, że władze nie są zainteresowane tym, aby rosyjscy obrońcy praw człowieka, zwłaszcza ci cieszący się dużym autorytetem w swoim kraju, składali obiektywne relacje z przebiegu trwających w Mińsku procesów opozycjonistów – stwierdza nasz rozmówca, zaznaczając, że niektórzy spośród deportowanych Rosjan są doradcami samego rosyjskiego prezydenta Dmitrija Miedwiediewa.