Korespondencja z Berlina
„Uniewinnienie drugiej klasy", „skandal", „niewiarygodny spektakl" – takie oceny wyroku pojawiły się w niemieckich mediach. Nie chodzi przy tym wyłącznie o samą treść wyroku, ale o cały, trwający prawie rok, proces Jörga Kachelmanna,
52-letniego prezentera pogody pierwszego programu telewizji publicznej. O jego popularności w Niemczech najlepiej świadczy fakt, że gdy pewnego dnia pojawił się na ekranie z puszystym kotkiem, 300 tysięcy osób obejrzało następnie tę scenę na YouTube.
O gwałt oskarżyła go jego 38-letnia przyjaciółka. Twierdziła, że zmusił ją do seksu grożąc użyciem kuchennego noża, który miał przyłożyć jej do szyi. Kachelmanna aresztowano. Jeszcze zanim prokuratura przedstawiła mu zarzuty, do prasy przedostały się szczegóły jej zeznań. Do prokuratury i mediów zgłosiło się wiele kobiet, z którymi Kachelmann utrzymywał bliskie relacje. Jednej z nich pismo „Bunte" zapłaciło 50 tys. euro za wywiad. Wynikało z niego jasno, że Kachelmann zdolny był do wszystkiego. Został uznany za winnego bez wyroku. Tak było przez prawie rok procesu stulecia, jak go nazwały media.
Wyrok uniewinniający był prawdziwym szokiem. Przeczuwający taki obrót sprawy brukowiec „Bild" pisał jeszcze we wtorek: „Kocham Cię – to najpiękniejsze zdanie na świecie. Kachelmann zdanie to zgwałcił". Konserwatywna „Frankfurter Allgemeine Zeitung" zatytułowała swój tekst: „In dubio pro Kachelmann", parafrazując rzymską zasadę in dubio pro reo, czyli że wątpliwości należy rozstrzygać na korzyść oskarżonego.