Od dziś każdy Włoch za realizację recepty w aptece zapłaci 10 euro, za wizytę u specjalisty lub na pogotowiu ratunkowym – 25 euro. Zamrożone zostały pensje w sektorze publicznym, wstrzymano rewaloryzację części emerytur i podwyższono wiek emerytalny. Stopniowo znikać będą ulgi podatkowe. Podniesiono akcyzę na benzynę. Dodatkowo opodatkowano oszczędnych, właścicieli papierów wartościowych i dobrych samochodów. Te i inne posunięcia mają przynieść 49 mld euro oszczędności, zlikwidować w 2014 r. deficyt budżetowy i obniżyć nieco dług publiczny sięgający obecnie 120 proc. PKB, czyli 1900 mld euro.
Jak wyliczają ekonomiści, parlament sięgnął obywatelom głęboko do kieszeni, bo statystyczną rodzinę ustawa będzie kosztować tysiąc euro. Włosi przyjęli ten cios w miarę spokojnie, ale teraz nie posiadają się z oburzenia, bo okazuje się, że politycy nie mają zamiaru dzielić z nimi wyrzeczeń.
Oburzający Włochów zapis wprowadzono podczas nocnego posiedzenia w Senacie
Projekt ustawy przewidywał, że wynagrodzenie zarabiających najwięcej w Europie parlamentarzystów (ponad 11 tys. euro przy około 7 tys. w Niemczech, Francji i Holandii) i władz obieralnych wszystkich szczebli będzie zrównane ze średnią europejską w strefie euro. Podczas nocnego posiedzenia komisji senackiej ten zapis zmieniono. Teraz chodzi o sześć najbogatszych krajów Unii, a także powiązanie zarobków z PKB i liczbą ludności. Mówiąc krótko, włoscy parlamentarzyści przyznali sobie w ten sprytny sposób podwyżkę w wysokości 200 – 300 euro miesięcznie, nie zapominając przy okazji i o kolegach w obieralnych władzach lokalnych. Ci też będą zarabiać więcej.
Wydłużenie wieku emerytalnego, czyli przedłużenie okresu płacenia składek, również wybrańców narodu nie dotyczy. Włoch musi je płacić przez 35 lat. Na parlamentarzystę po zaledwie pięcioletniej kadencji czeka ponad 3 tys. euro miesięcznie na rękę, a Giuliano Amato (socjalista, a jakże) za siedzenie 27 lat w parlamencie pobiera teraz co miesiąc 32 tys. euro.