Trzeba wreszcie zmienić ustawę, tak aby pozbyć się z urzędu do spraw akt Stasi współpracowników NRD-owskich służb bezpieczeństwa – ogłosiło grono zwolenników nowelizacji ustawy lustracyjnej z FDP i CDU, partii koalicji rządowej.
Zamierzają oni wystąpić z odpowiednią inicjatywą ustawodawczą, gdyż ich zdaniem tylko w ten sposób można będzie wręczyć wymówienia 47 pracownikom, którzy przetrwali wszelkie zawirowania i nie spadł im do tej pory włos z głowy. Takie pomysły wywołują jednak w Niemczech nową dyskusję na temat lustracji.
Sprawa jest skomplikowana. O tym, że w niemieckim odpowiedniku polskiego IPN pracują nadal byli agenci, wiadomo od dawna. Zostali przejęci niejako z dobrodziejstwem inwentarza i okazali się bardzo potrzebni w początkowej fazie działalności urzędu ds. akt Stasi. Wiedzieli, gdzie czego szukać, i swą wiedzą dzielili się chętnie z mniej doświadczonymi pracownikami urzędu.
Obecnie zatrudniani są na stanowiskach administracyjnych, pełnią funkcję kierowców czy portierów. Mają stałe umowy o pracę i zwolnić ich nie można. Wśród 1,6 tysiąca innych pracowników urzędu są praktycznie niewidoczni. Jednak ich obecności w tej instytucji nie zamierzają tolerować jej nowe władze. – Uważam, że nie powinni nadal tutaj pracować i trzeba znaleźć dla nich inne zajęcie. Przyznaję, że nie wszyscy są takiego zdania, ale ja nie zamierzam ustąpić. Nie kieruję się bynajmniej chęcią osobistej zemsty czy odwetu, co zarzucają mi niektórzy moi przeciwnicy – przekonywał w rozmowie z „Rz" Roland Jahn, od kilku miesięcy szef placówki. W czasach NRD siedział w więzieniu za ostentacyjne prezentowanie flagi „Solidarności".
– Takie inicjatywy jak pomysł Jahna uważam za szkodliwe z punktu widzenia praworządności i państwa prawa – twierdzi jednak Wolfgang Thierse (SPD), były szef Bundestagu i działacz opozycji w czasach NRD. Rzecz w tym, że nowa ustawa miałaby działać wstecz. Zdaniem liberalnej „Süddeutsche Zeitung" w 21 lat po zjednoczeniu Niemiec nie ma sensu kruszenie kopii o zaszłości historyczne i sprawę należy odłożyć ad acta.