To był cios dla Stanów Zjednoczonych i ich europejskich sojuszników, którzy chcieli zażądać od prezydenta Baszara Asada wycofania wojska z ulic, wypuszczenia więźniów i rozpoczęcia rozmów z opozycją.

Przeciwko rezolucji zagłosowały mające w Radzie Bezpieczeństwa prawo weta Chiny i Rosja, argumentując, że jej przepchnięcie tylko pogorszyłoby kryzys w Syrii. Ambasador Rosji przy ONZ Witalij Czurkin stwierdził, że dokument miał za bardzo radykalne brzmienie, był konfrontacyjny i groził wprowadzeniem sankcji. Brakowało mu za to wezwania syryjskich dysydentów do zerwania z ekstremistami i przystąpienia do rozmów z Asadem. Uzasadnienie chińskiego stanowiska było niemal identyczne.

Oceniając ten chińsko-rosyjski sojusz, Waszyngton nie przebierał w słowach. – Naród syryjski przekonał się teraz, kto w Radzie Bezpieczeństwa popiera jego wolnościowe aspiracje, a kto nie – oświadczyła wzburzona ambasador USA przy ONZ Susan Rice. Zarzuciła przy okazji Chińczykom i Rosjanom, że wolą sprzedawać broń syryjskiemu reżimowi niż bronić zwykłych obywateli.

Był to kolejny raz, kiedy Pekin i Moskwa połączyły siły w Radzie Bezpieczeństwa, żeby zablokować rezolucję. W 2008 roku oba kraje nie zgodziły się na sankcje wobec przywódcy Zimbabwe Roberta Mugabego, a rok wcześniej – na apel do władz Birmy o dialog z demokratyczną opozycją. W tym roku Pekin i Moskwa pozwoliły na przegłosowanie rezolucji umożliwiającej interwencję zbrojną w Libii.

Zdaniem ekspertów uczyniły to dlatego, że Libia – w odróżnieniu od Syrii – nie była dla nich ważnym partnerem. W trwających od pół roku zamieszkach w Syrii zginęło niemal 3 tysiące cywilów. USA, Wielka Brytania i Francja – kraje, które głosowały za przyjęciem rezolucji – zapowiadają, że będą nadal pracować nad nałożeniem sankcji na reżim Asada.