30-letnia Ainhoa Fernández del Rincón pochodzi z Madrytu, z zawodu jest adwokatem. Do obozu saharyjskich uchodźców w Rabuni w południowo-wschodniej Algierii wysłało ją Stowarzyszenie Przyjaciół Ludu Sahary. Nie udzielała porad prawnych, uczyła zakładać og- ródki w sercu pustyni. Enric Gonyalons Sureda przyjechał do Algierii z Minorki, by nadzorować projekty pomocowe baskijskiej organizacji pozarządowej Mundubat. Oboje pracowali w strefie kontrolowanej przez saharyjski Front Polisario.
Atak na obóz
W nocy z soboty na niedzielę zostali uprowadzeni z Rabuni, gdzie przebywa około 20 zagranicznych pracowników humanitarnych. Ich los podzieliła Włoszka Rosella Urru. Hiszpance udało się wezwać przez telefon ochronę, ale Sahrawi, który spieszył jej z pomocą, został postrzelony w szyję. Inna kula trafiła Enrica Gonyalonsa. Nie wiadomo, czy przeżył. Napastnicy wepchnęli troje zakładników do samochodu terenowego i odjechali. Saharyjczycy próbowali ich ścigać, ale ugrzęźli w piaskach pustyni.
Według miejscowych na obóz napadli „terroryści z Mali". Ambasador Polisario w Algierze Brahim Ghali nie ma wątpliwości, że za porwaniem stoi al Kaida Islamskiego Maghrebu. Do wczoraj nikt jednak nie przyznał się do uprowadzenia Europejczyków, nie było też wiadomo, czy znajdują się na terenie Algierii czy w Mali.
Wolność za miliony
To nie pierwszy przypadek uprowadzenia Hiszpanów z Sahary Zachodniej, byłej hiszpańskiej kolonii, dziś kontrolowanej głównie przez Maroko. W listopadzie 2009 r. podobny los spotkał trójkę Katalończyków. Alicię Gámez porywacze uwolnili po dziesięciu dniach, jej koledzy Albert Vilalta i Roque Pascal spędzili w niewoli ponad dziewięć miesięcy. Ich uwolnienie kosztowało Madryt miliony euro.
W Kenii porywacze, prawdopodobnie ze związanej z al Kaidą organizacji al Szahab, przetrzymują od 13 października 40-letnią Montserrat Serrę Ridao z Katalonii i 30-letnią Blankę Thiebaut z Madrytu. Pracowały w obozie dla uchodźców Dadaab przyjmującym Somalijczyków, których wygnał z kraju głód. Niepokój rodzin uprowadzonych wzrósł, gdy kilka dni temu zmarła w niewoli porwana dla okupu 1 października Francuzka Marie Dedieu. Miała 66 lat i była chora na raka. Porywacze żądają okupu za jej ciało.