Jego gabinet był wczoraj na krawędzi upadku. – Panuje kompletny chaos. Niemal cały naród chce, by Jeorjos Papandreu wreszcie podał się do dymisji. Nie chcemy go i nie ufamy mu. Nawet jeśli sam nie ustąpi, zostanie do tego zmuszony – mówił „Rz" wzburzony prof. Dimitris Hatsinikolau z Uniwersytetu w Joaninie, podczas gdy w Atenach odbywało się nadzwyczajne posiedzenie rządu.
Już wtedy było wiadomo, że Papandreu stracił poparcie nie tylko części deputowanych swojej partii PASOK, ale też praktycznie wszystkich ministrów. Po południu po jego stronie stał już jedynie szef resortu obrony Panos Beglitis. Zewsząd dochodziły głosy wzywające go do ustąpienia. – Papandreu to już przeszłość – grzmiał poseł PASOK Dimitris Lintseris.
Wbrew oczekiwaniom premier jednak nie ustąpił. Zgodził się jedynie na rozmowy z konserwatywną opozycją i być może utworzenie tymczasowego gabinetu. Negocjacje miały odbyć się jeszcze wczoraj – na dzień przed planowanym na piątek głosowaniem nad wotum zaufania dla rządu. Wśród kandydatów na tymczasowego premiera wymieniano nazwisko Lukasa Papademosa, byłego wiceszefa Europejskiego Banku Centralnego.
Każdy rząd lepszy
– Potrzebujemy nowego rządu, wszystko jedno, czy koalicyjnego czy jedności narodowej. Każdy rząd, który wstrzyma procedurę referendum, będzie lepszy dla Grecji niż obecny. Mam nadzieję, że szybko poprawi wizerunek Grecji za granicą – mówi „Rz" Sotiris Russos z Instytutu Stosunków Międzynarodowych w Atenach.
W przemówieniu do rządu Papandreu sam sugerował, że jest gotów zrezygnować z referendum w sprawie planu ratunkowego dla Grecji. Pod warunkiem, że opozycja poprze w parlamencie uzależniony od dalszych cięć pakiet pomocy wart 130 mld dolarów euro.