Scena pierwsza. Słoneczny dzień, plener. Ubrana w tradycyjny strój typowa mieszkanka Lagos rozmawia z sąsiadką. Z niepokojem spogląda na drogę. Scena druga. Ta sama Nigeryjka wchodzi do domu, gdzie przyłapuje męża in flagranti z obcą kobietą. Jest krzyk, płacz, kobieta wybiega z domu. Co będzie dalej, możemy się domyślać. Siły wyższe ukarzą męża, może odbiorą mu siły witalne, może tylko skurczą przyrodzenie. W jednym z typowych hitów Nollywood kobieta mści się na niewiernym mężu, sprawiając, że ten zmniejsza się do rozmiarów krasnoludka, po czym zamyka go w butelce. Witajcie w świecie afrykańskiej kinematografii, która opowie wam prawdę o Afryce.
Tak przynajmniej uważają wierni fani kina Nollywood (nazwa pochodzi od zbitki: Nigeria plus Hollywood), których liczyć można w setkach milionów, jak Afryka długa i szeroka. Pod względem oglądalności filmów rodzimej produkcji (dzięki rozpowszechnianym w setkach tysięcy pomocą kaset video i DVD), Afrykańczycy mogliby uchodzić za wzór. Choć często żyją w biednych dzielnicach za dolara dzienne, nie przeszkadza im to po ciężkim dniu pracy pójść do sąsiada czy usiąść przed własnym telewizorem, by obejrzeć kolejny produkt Nollywood.
Z powodu wysokich kosztów utrzymania, cen biletów, na które nie było stać większości Nigeryjczykow oraz częstych braków w dostawie prądu, w latach 90. większość kin w Nigerii została zamknięta. Nie przeszkadzało to mieszkańcom szerzyć rodzimej kultury za pomocą najpierw kaset, potem płyt DVD.
Wszystko zaczęło się od Kennetha Nnebue, nigeryjskiego handlarza, który w 1992 roku chciał się pozbyć kaset video i uznał, że jak coś na nie nagra, to ich wartość wzrośnie. Wyprodukował więc film o człowieku wciągniętym do sekty religijnej. Historia chwyciła, a Nnebue został słynnym producentem. I tak zaczął się boom na nigeryjskie filmy, który osiągnął szczyt, gdy na kasetach wyszedł kontrowersyjny "I hate my village", film opowiadający o kanibalach. Te i równie wyrafinowane fabuły są regularnie powielane, choć pojawiają się ambitne wyjątki, jak wyprodukowany w 2011 roku "Inale", musical z elementami fantastycznymi.
Telewizja okazała się mianownikiem, który jest wspólny zarówna dla biedoty żyjącej w slumsach Lagos, jak i dla milionerów, mieszkających w willach z basenami tuż za płotem. Wszyscy oni o konkretnej godzinie włączali odbiorniki, by obejrzeć kolejny odcinek ulubionego serialu, świeżo wyprodukowaną historię o kanibalach lub ofiarach praktyk voodoo (oba motywy niezwykle popularne i często występujące w filmach produkcji Nollywood). Szybko okazało się, że tymi filmami karmią się miliony Afrykańczyków - tak jak fani "Klanu" w szczycie jego popularności - niezależnie od pozycji finansowej.