Ruszyła światowa machina wyborcza. Zaczyna się od niedzielnego głosowania w Rosji, w kwietniu prezydenta będzie wybierać Francja, w listopadzie – Ameryka. Takiego nagromadzenia przełomowych elekcji w jednym roku jeszcze nie było.
W Rosji sytuacja wydaje się jasna: głową państwa zostanie Putin. Nie wiadomo jednak, czy zdecyduje się na konfrontację z Zachodem, co zapowiadał przed głosowaniem. – Putin jest niechętnie nastawiony do USA, nie dowierza im – podkreśla Fiodor Łukianow, redaktor naczelny pisma "Rosja w Globalnej Polityce". Gdyby tak było, czekają nas lata napięć, konfliktów energetycznych, a może też wyścigu zbrojeń.
We Francji z kolei wygrana prowadzącego w sondażach socjalisty Francois Hollande'a może wywrócić unijny traktat fiskalny. A i francuską gospodarkę, bo realizacja jego pomysłu kosztowałaby 20 mld euro. – Hollande ma program diametralnie różny niż prezydent Sarkozy – mówi "Rz" prof. Nelson Wiseman z Uniwersytetu Toronto. Teoretycznie chce promować wzrost gospodarczy, ale jego pomysły, np. 75 proc. podatek dla najbogatszych, mogą doprowadzić do ucieczki kapitału z Francji.
W Stanach Zjednoczonych zaś ewentualny sukces republikanów prowadziłby do zmiany polityki gospodarczej, co odbije się na całym świecie, w tym Polsce. Na razie w badaniach opinii publicznej Barack Obama prowadzi przed każdym z kandydatów republikańskich, co jednak może się zmienić, bo do wyborów zostało jeszcze osiem miesięcy. A prezydent republikanin oznacza ostrożniejsze wydatki budżetowe, zamrożenie lub obniżenie podatków, poluzowanie polityki fiskalnej, co rozrusza gospodarkę. – Jednak najbardziej prawdopodobny kandydat republikański Mit Romney był zawsze uważany niemal za – mówi Nelson Wiseman. Może to oznaczać, że zmiany w polityce gospodarczej będą umiarkowane.
Na razie jednak świat czeka na wynik wyborów w Rosji. Rozwój wypadków może zaskoczyć. Jeśli dojdzie do masowych protestów powyborczych, misterny plan utrzymania władzy przez Putina runie i nikt nie będzie w stanie powiedzieć, jaką drogę wybierze Moskwa.