Polska doprowadziła do konsensusu w sprawie nadzoru parlamentów narodowych nad wspólną polityką zagraniczną i obrony. Na zakończonym w sobotę dwudniowym spotkaniu przewodniczących parlamentów UE w Warszawie ustalono, że po sześciu przedstawicieli z parlamentów narodowych i 16 z Parlamentu Europejskiego będzie się spotykać co pół roku, aby wypracować konsensus w głównych sprawach dotyczących unijnej dyplomacji i bezpieczeństwa. W tzw. konferencji międzyparlamentarnej jako obserwatorzy będą też mogły uczestniczyć kraje kandydujące do UE i europejskie państwa NATO niebędące członkami Wspólnoty.
Negocjacje w tej sprawie trwały od dwóch lat. Wiele rządów obawiało się, że politycy zostaną oskarżeni o tworzenie nowej, niepotrzebnej instytucji.
– Pamiętajmy, że jest kryzys i tnie się wydatki – ostrzegał Milan Stech, przewodniczący czeskiego senatu. Porozumienie udało się wypracować podczas posiedzenia kierowanego przez marszałek Sejmu Ewę Kopacz i marszałka Senatu Bogdana Borusewicza. Aby uniknąć zarzutów, że powstała nowa instytucja, konferencja będzie jedynie organem opiniującym, a podejmowane na zasadzie konsensusu decyzje nie będą wiążące.
Politycy chwalili Polskę. – Dziękuję, że spróbowaliście rozwiązać tą bardzo skomplikowaną sprawę – mówił lord John Roper z Wielkiej Brytanii.
Unia ma wciąż problem z mówieniem jednym głosem, chociaż traktat lizboński umożliwia stworzenie unijnej dyplomacji i prowadzenie wspólnej polityki bezpieczeństwa i obrony. Daje jednak również większe uprawnienia kontrolne Parlamentowi Europejskiemu. Dlaczego więc zdecydowano się na nowy mechanizm kontroli?