Obama twój wróg

Nazywają go zdrajcą, komunistą albo wyznawcą islamu. Prezydent Barack Obama, który cztery lata temu wygrał wybory pod hasłami jednoczenia Amerykanów, dzisiaj ich dzieli bardziej niż kiedykolwiek

Publikacja: 15.09.2012 08:51

Tekst z tygodnika "Plus Minus"

Obama ma wrogów nie tylko po prawej stronie sceny politycznej, choć oczywiście podczas konwencji Partii Demokratycznej w Charlotte bardziej widoczni od przeciwników aborcji byli zwolennicy ruchu Okupuj Wall Street, którzy uważają, iż obecny prezydent daje się wodzić na pasku wielkich korporacji. Protestowali też imigranci, w tym nielegalni, oskarżając Obamę o niespełnienie obietnicy naprawy przestarzałego i niesprawnego systemu imigracyjnego w USA. Ulicami Charlotte przeszli także demonstranci domagający się uwolnienia szeregowca Bradleya Manninga, który przekazał setki tysięcy dokumentów wojskowych portalowi WikiLeaks.

Wrogowie Obamy z prawej strony mieli okazję wyładować swoje emocje tydzień wcześniej, podczas konwencji Partii Republikańskiej w Tampie, albo uciekają się do innych, bardziej wyrafinowanych form protestu. Zaledwie kilkanaście dni temu Grassfire Nation, jedna z grup zajmujących się zwalczaniem obecnego prezydenta USA, rozesłała do swoich zwolenników numery telefonów kilku gwiazd Hollywood wspierających otwarcie demokratów. Ujawnienie danych osobowych Morgana Freemana, Stevena Spielberga czy Jeffreya Katzenberga miało być zemstą za „nielegalne ataki na Mitta Romneya". Gwiazdorzy Hollywoodu wsparli pieniężnie wyemitowanie kontrowersyjnych spotów wyborczych atakujących kandydata republikanów na urząd prezydenta.

Zemsta Grassfire Nation za długoletni flirt świata filmowców z Barackiem Obamą to tylko wierzchołek góry lodowej. Ludzi, którzy emocjonalnie nie cierpią obecnego prezydenta, jest w USA dużo i często dzieli ich wszystko – wiek, status majątkowy czy światopogląd.Najliczniejszą grupę stanowią wyborcy, którzy już cztery lata temu nie mogli się pogodzić z wygraną Baracka Obamy, często z czysto politycznych powodów, często – nie ma co ukrywać – także z powodów rasowych. Są jednak i tacy, którzy poczuli się zrażeni odchodzeniem od obietnic wyborczych albo kolejnymi decyzjami Obamy – kontrowersyjną reformą ubezpieczeń zdrowotnych lub deklaracjami o możliwości legalizacji małżeństw gejowskich. A ich złość na prezydenta jest często porównywalna z entuzjazmem, z jakim cztery lata temu witali jego wyborcze zwycięstwo.

Nieprzejednani

Polityczne podziały są czymś naturalnym i niechęci republikanów do Obamy trudno się dziwić. Ale krytyczny i emocjonalny stosunek do prezydenta wybiega często poza ramy czysto politycznego dyskursu prowadzonego przez dwie główne partie. Najwyraźniej widać to w Partii Herbacianej – konserwatywnym oddolnym ruchu, który cztery lata temu wszedł przebojem na scenę polityczną. Choć Tea Party trudno jest uznać za ruch ekstremalny – w badaniach opinii publicznej jest on odbierany lepiej od obu tradycyjnych ugrupowań: republikanów i demokratów – to podczas oddolnych wieców, czyli tzw. town halls meetings, pojawiają się karykatury Baracka Obamy jako Hitlera i hasła o konieczności szybkiego zakończenia jego prezydentury.

Jeśli spojrzeć na różnice polityczne i ideologiczne między demokratami a „herbacianymi", trudno nie zrozumieć, skąd się biorą emocje. Program Tea Party jest zaprzeczeniem wartości, którym hołduje obecny lokator Białego Domu. W programie konserwatywnego ruchu znajdziemy takie elementy jak powrót do tradycyjnych wartości rodzinnych, sprzeciw wobec aborcji i jej finansowania z funduszy federalnych, małżeństw homoseksualnych, podnoszenia podatków, deficytu budżetowego czy reformy służby zdrowia. Podział  ma więc fundamentalny charakter.

Konserwatyści też mają w ręku różne narzędzia, aby wyrazić swój stosunek do prezydenta, i też nie jest on pozbawiony emocji. Gdy poprosiłem w lokalnej bibliotece o książki krytykujące Baracka Obamę i jego prezydenturę, bibliotekarka od razu przyniosła mi pięć pozycji, w tym bestseller Bernarda Goldberga „A Sloberring Love Affair. The True (and Pathetic) Story of the Torrid Romance Between Barack Obama and the Mainstream Media", czyli książkę o końcu romansu obecnego prezydenta z mediami. Ale inne tytuły były nie mniej wymowne: „Culture of Corruption. Obama and His Team of Tax Cheats, Crooks and Cronies" autorstwa Michelle Malkin. Albo inny bestseller z listy „New York Timesa", czyli „Crimes Against Liberty. An Indictment of President Barack Obama" napisany przez Davida Limbaugh. „Jak chcesz, jest tego dużo więcej" – powiedziała bibliotekarka.

Biblioteka antyprezydencka

Nawet pobieżna lektura tego, co o Obamie się pisze, świadczy o napięciach i podziałach, jakie towarzyszą tej prezydenturze. Konserwatysta Limbaugh oskarża prezydenta USA o łamanie konstytucji, godzenie w amerykańskie tradycje i wartości, zdradę narodowych interesów, niszczenie wielkich korporacji i „przestępstwa przeciwko amerykańskiej wolności". Prawicowa dziennikarka i blogerka Michelle Malkin pisze o „kulturze korupcji" otaczającej Obamę i o nepotyzmie w aparacie władzy. Obciąża liberalne media odpowiedzialnością za ukrywanie afer. Goldberg, dziennikarz należącej do Ruperta Murdocha telewizji Fox News, uważa z kolei, że sprzyjające Obamie środki przekazu straciły zupełnie swoją wiarygodność.

Prezydenta za to krytykują bez żadnych ograniczeń gospodarze prawicowych programów radiowych. Lokalnych stacji są w Ameryce tysiące i niektóre talk-show często zamieniają się wręcz w seanse nienawiści wobec obecnej władzy, bo rozmówcy konserwatywnych gospodarzy często dużo bardziej radykalni w swych poglądach od nich samych. W Obamę uderzają także z ambon tzw. teleewangeliści, czyli prawicowi kaznodzieje, nauczający za pomocą nowoczesnych środków przekazu.

Prezydenta krytykuje się także w kościołach. Katolików i konserwatywnych protestantów Obama zraził do siebie deklaracją na temat konieczności legalizacji małżeństw gejowskich i liberalnym stosunkiem do aborcji. Do tego stopnia, że spora grupa katolików z archidiecezji nowojorskiej zwróciła się do miejscowego biskupa, kardynała Timothy'ego Dolana, o odwołanie zaproszenia dla prezydenta na październikową kolację im. Alfreda E. Smitha. Na razie bez skutku. U protestantów grupa czarnych pastorów pod kierownictwem Williama Owensa z Memphis rozpoczęła kampanię przeciwko prezydentowi i wezwała Afroamerykanów do głosowania przeciwko Obamie w listopadzie. To duży cios dla obozu Obamy, który doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że w USA oficjalnie ukrywany rasizm ciągle jest poważnym problemem, który ujawnić się może właśnie w lokalu wyborczym. Dla wielu ludzi wybór Afroamerykanina na najwyższe stanowisko w państwie wciąż jest nie do zaakceptowania, choć nie mówią o tym głośno, aby w morzu politycznej poprawności uniknąć społecznego ostracyzmu. To dlatego ostatni protest organizacji zrzeszającej ok. 3000 czarnych pastorów w całych Stanach Zjednoczonych nie mógł przejść bez echa. Choć Obama wciąż może liczyć na ogromną większość głosów afroamerykańskiego elektoratu, świadomość, że prezydenta nie popierają nawet „swoi", musi wpływać deprymująco na demokratów.

Bardziej radykalni przeciwnicy prezydenta rzadko pojawiają się w tzw. mainstreamowych mediach, ale za to wykorzystują do maksimum możliwości, jakie daje im Internet. „Jeśli głosowałeś na Obamę w 2008 roku, aby pokazać, że nie jesteś rasistą, musisz zagłosować na kogoś innego w 2012 r., żeby udowodnić, że nie jesteś idiotą" – to slogan, który można przeczytać na stronie http://dontvoteobama.net/. To jeden z licznych portali nieukrywających – delikatnie mówiąc – niechęci do obecnego prezydenta. Choć lepiej by było chyba mówić o nienawiści – dontvoteobama.net oskarża obecnego prezydenta o wyznawanie marksizmu, sprzyjanie islamowi i dokonywanie wrogich aktów wobec wartości biblijnych. Takich miejsc jest w sieci bez liku.

Vlepkarze atakują

Niechęć do Obamy to ogromny biznes – trudno policzyć sklepy internetowe sprzedające koszulki, naklejki i znaczki ze sloganami w rodzaju: „Wszyscy, tylko nie Obama w 2012" albo „Obudź się, Ameryko! Obama zabija ten kraj". Czy bardziej neutralne, ale nie mniej wymowne: „Jesus – the only real hope and change!", co jest aluzją do haseł wyborczych Obamy – Hope (nadzieja) i Change (zmiana). Idą jak woda – znaczki i naklejki na zderzaki sprzedawane są najczęściej po 3–5 dolarów od sztuki, a koszulki za 10–12 dolarów.

Na nienawiści do prezydenta można więc zrobić niezłą kasę. Robi to także, choć bardziej z przekonania niż z chęci zysku, jeden z największych gwiazdorów muzyki country, Hank Williams Jr. W niedawnym wywiadzie dla Reutersa przyznał, że sprzedał już kilkadziesiąt tysięcy koszulek z napisem „Take Back Our Country" (w wolnym tłumaczeniu – weźmy znów nasz kraj w swoje ręce). Slogan jest tytułem flagowej piosenki z jego najnowszego krążka „Old School, New Rules". Dziesięć nagranych utworów to wielkie antyobamowe przesłanie, które trafi do tysięcy ludzi. „Barack, spakuj walizki i wracaj do Chicago, nie zapomnij telepromptera, żeby wiedzieć, dokąd jedziesz" – śpiewa w jednej z piosenek Williams, który kiedyś nawet porównał obecnego prezydenta do Hitlera. To akurat nie wyszło mu na dobre. W reakcji sportowa telewizja ESPN wycofała motyw z jego piosenki z sygnału zapowiadającego poniedziałkowe mecze zawodowego futbolu amerykańskiego.

Hank Williams Jr. nie jest jedyny, bo w odróżnieniu od artystów z Holywoodu (może z wyjątkiem Clinta Eastwooda, który „rozliczał" Obamę z niespełnionych obietnic podczas republikańskiej konwencji) świat muzyki country za prezydentem nie przepada. Na przykład DeLon Thompson, piosenkarz z Tucson w Arizonie, wpuścił właśnie do YouTube'a utwór „Al-Obama" i zbiera tysiące kliknięć.

Stare i nowe spiski

Internet jest też medium, w którym wciąż rozpowszechniane są różne konspiracyjne teorie dotyczące obecnego prezydenta. I zwykłe plotki. Ruch tzw. birthters, czyli osób negujących konstytucyjne prawo Obamy do sprawowania urzędu z powodu rzekomego przyjścia na świat nie na Hawajach, ale w Kenii, stracił impet po opublikowaniu metryki urodzenia prezydenta i odnalezieniu w dwóch hawajskich gazetach adnotacji o jego przyjściu na świat. Wcześniej sądom różnych instancji birthters przekazywali materiały dowodowe, w tym między innymi ekspertyzy, z których wynikało, że akt urodzenia Baracka Obamy został sfałszowany. Aż do momentu, kiedy Sąd Najwyższy oświadczył, że się nie będzie sprawą zajmował, pozostawiając w mocy decyzję sądu niższej instacji. Metryki nie udało się więc legalnie podważyć.

W Internecie można się natomiast dowiedzieć, że Barack Obama po cichu ożenił się, gdy był na studiach, zanim jeszcze poznał swoją obecną żonę Michelle. Dowodem mają być zdjęcia z tamtych czasów, na których Obama nosi obrączkę na serdecznym palcu.

Inną konspiracyjną teorią szeroko rozpowszechnianą w sieci jest rzekomy spisek prezydenta, który ma na celu wprowadzenie całkowitego zakazu posiadania broni w USA. Potwierdzać to mają rzekomo wypowiedzi przyszłego prezydenta z czasów, gdy był związany z University of Chicago. Mówił wówczas o większej potrzebie kontroli broni palnej. Trudno jednak sobie wyobrazić, jak by mógł wyglądać taki zamach na prawo do posiadania broni, skoro jest ono wpisane do amerykańskiej konstytucji.

Biust Churchilla

W sieci nie brakuje też innych, często dziwnych, oskarżeń. Na przykład aferą Bustgate okrzyknięto zwrócenie przez Biały Dom popiersia Winstona Churchilla do brytyjskiej ambasady. Gest ten miał być dowodem na antypatię Baracka Obamy do Wielkiej Brytanii, anglosaskich tradycji oraz transatlantyckiego sojuszu. W rzeczywistości popiersie brytyjskiego premiera zostało tylko wypożyczone przez poprzedniego prezydenta George'a W. Busha na czas jego kadencji, a Obama zastąpił je w Białym Domu w Gabinecie Owalnym rzeźbą Abrahama Lincolna. A w Białym Domu, w zupełnie innym miejscu, znajduje się już od lat inne popiersie Churchilla.

Emocjonalnych przeciwników Obamy trudno uznać jedynie za folklor. Organizacje broniące praw człowieka ostrzegają przed najbardziej radykalnymi grupami, bazującymi na nienawiści do „obcych". Na antyobamowych nastrojach i entuzjazmie krytycznych wobec prezydenta aktywistów będą jednak świadomie bazować spin doktorzy podczas ostatnich tygodni kampanii. Bo to emocje mogą zdecydować o ostatecznym wyniku wyborów. Już widać to w reklamach telewizyjnych wykupionych przez kierowaną przez Karla Rove'a, stratega kampanii republikańskiej, organizację Crossroads GPS w różnych stanach. Przypominają one przede wszystkim o niespełnionych obietnicach.

Wrzesień 2012

Tekst z tygodnika "Plus Minus"

Obama ma wrogów nie tylko po prawej stronie sceny politycznej, choć oczywiście podczas konwencji Partii Demokratycznej w Charlotte bardziej widoczni od przeciwników aborcji byli zwolennicy ruchu Okupuj Wall Street, którzy uważają, iż obecny prezydent daje się wodzić na pasku wielkich korporacji. Protestowali też imigranci, w tym nielegalni, oskarżając Obamę o niespełnienie obietnicy naprawy przestarzałego i niesprawnego systemu imigracyjnego w USA. Ulicami Charlotte przeszli także demonstranci domagający się uwolnienia szeregowca Bradleya Manninga, który przekazał setki tysięcy dokumentów wojskowych portalowi WikiLeaks.

Pozostało 95% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1024
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Szwajcaria odnowi schrony nuklearne. Już teraz kraj jest wzorem dla innych
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021