To jedyna w tej chwili nadzieja rozbitej lewicy na pozbycie się śmiertelnego i od lat demonizowanego wroga. Prokuraturze w Mediolanie w toczących się przeciwko Berlusconiemu procesach brakuje jednak rzeczy dość istotnej: dowodów.
Choć Silvio Berlusconi przegrał minimalnie lutowe wybory parlamentarne, to jednak wyszedł z nich zwycięsko. Z tylnego siedzenia współrządzi krajem w gabinecie wielkiej koalicji Enrico Letty, a potężna lewicowa Partia Demokratyczna (PD) poszła w rozsypkę, jej szef zaś (czwarty w ciągu pięciu lat) Pierluigi Bersani – w odstawkę.
Mało tego. Jak wynika z sondaży, dziś wybory wygrałby Berlusconi, a lewica poległaby również w walce z kontestującym wszystko i wszystkich nihilistycznym Ruchem 5 Gwiazdek komika Beppe Grillo. Włoski obóz postępu zbiera owoce obłędnej strategii swoich przywódców (i potężnych mediów). Od prawie 20 lat mobilizuje on elektorat nie klarownym programem wyborczym, ale skierowaną przeciw Berlusconiemu kampanią nienawiści.
Medialny krezus stał się obsesją włoskiej lewicy i jej jedynym wrogiem w walce o lepsze jutro. W społeczeństwie oraz w mediach doszło do podziału na zawziętych wrogów i wielbicieli Berlusconiego. Mimo to w ciągu ostatnich 12 lat lewica wygrała wybory tylko raz (2006 r.), by się po 20 miesiącach śmiertelnie skłócić i abdykować.
Wojna na śmierć i życie
Od 1994 roku postępowcy słyszą od swoich przywódców, że Berlusconi jest: arcyzłodziejem, mafiozem, notorycznym oszustem i kłamcą, szmirusem, neofaszystą, śmiertelnym zagrożeniem demokracji. Tej narracji towarzyszy ocierające się o rasizm, a wbijane ludziom lewicy od lat przekonanie, że moralnie i kulturowo stoją o wiele wyżej od budzących odrazę politycznych adwersarzy.