Li Zhaohui, właściciel agencji Cansine – zajmującej się przygotowaniem Chińczyków chcących wyjechać na stałe za granicę – od kilku lat nie narzeka na brak klientów. Jest w stanie zorganizować wszystko – od formalności wizowych po zakup nieruchomości, których bogatą kolekcję prezentuje kandydatom na emigrantów. Oczywiście tym zamożniejszym, bo tylko takich stać na nabycie domku w Kanadzie, farmy w Australii albo małego rancza na amerykańskim Środkowym Zachodzie.
Ceny nieruchomości, które szef Cansine pokazuje dziennikarzom magazynu „Time", zaczynają się od 300 tys. dolarów, ale jeśli klient nie chce od razu kupować domu, to może wyjść taniej. Można oczywiście robić wszystko samodzielnie, ale pośrednicy są sprawniejsi i skuteczniejsi. Pan Zhaohui sam wyjechał 30 lat temu do Kanady i musiał wszystkie ścieżki wydeptać samodzielnie. Szybko odkrył, że chcących pójść jego śladem jest wielu, więc założył agencję pośrednictwa emigracyjnego. To to był strzał w dziesiątkę – dziś ma ponad stu pracowników, którzy ledwie nadążają z obsługą zamożnej klienteli.
Nowa emigracja
Według zaprezentowanych niedawno danych niezależnego pekińskiego think tanku Centrum Chin i Globalizacji (CCG) w ciągu ostatnich 23 lat – a więc od początku wielkiego otwarcia ChRL na świat – z Chin wyemigrowało około 10 milionów osób. Co więcej – liczby dotyczące świeżej emigracji wciąż rosną.
W roku 2012 do czterech państw od lat będących głównymi celami emigrantów (USA, Australia, Kanada i Nowa Zelandia) na stałe wyjechało ponad 148 tys. Chińczyków. Znacznie mniej do Europy, Ameryki Łacińskiej czy do innych państw Azji. W tym samym czasie prawo osiedlenia się w Chinach otrzymało zaledwie 1202 cudzoziemców.
Znacznie więcej – bo 326 tys. – było zagranicznych studentów uczących się na chińskich uczelniach. Jednak to i tak niewiele w porównaniu z 1,1 mln Chińczyków pobierających nauki za granicą. Poza tym obcokrajowcy zostający w Chinach po uzyskaniu dyplomu to rzadkość, a świeżo upieczonym chińskim magistrom w USA albo Australii zdarza się to często.