Sceny rozgrywające się w czwartek na ulicach Kijowa obserwowaliśmy ze ściśniętym sercem. To nie były już zwyczajne zamieszki i starcia demonstrantów z siłami bezpieczeństwa. W stolicy sąsiadującego z Polską państwa tym razem rozgorzała już prawdziwa krwawa bitwa. Widzieliśmy kryjących się za tarczami ludzi, padających od snajperskich kul zabitych i zwijających się z bólu rannych.
Na nic zdała się środowa obietnica zawieszenia broni. Tak jak wszystkie poprzednie została złamana o świcie, gdy władze znów posłały do akcji oddziały Berkutu. Pełniący obowiązki ministra spraw wewnętrznych gen. Witalij Zacharczenko nakazał wydanie broni bojowej podległym jednostkom. Na oczach kamer milicjanci strzelali do ludzi. Jest około 70 zabitych, liczba rannych idzie w setki.
Sceny walk wypełniają ekrany wszystkich telewizji informacyjnych, dzięki internetowi świat niemal na żywo może oglądać mrożące krew w żyłach obrazy. Śmierć, krew, rozpacz. Ale też szaleńczą odwagę, wytrwałość i wiarę w sens oporu.
Milicja nie szczędziła nikogo – strzelała zarówno do protestujących, jak i sanitariuszy. Strzały padały również w stronę ludzi, którzy starali się pomagać rannym i wynosić zabitych. Młody chłopak zginął, zasłaniając tarczą ludzi niosących innego, trafionego w głowę 19-latka. Poruszenie wywołała informacja o ciężkim ranieniu młodziutkiej sanitariuszki, która na Twitterze napisała „Umieram".
Tego, co dzieje się na ulicach, nie wytrzymują już nawet ludzie władzy – kilkunastu deputowanych i funkcjonariuszy Partii Regionów z szefem administracji stołecznej na czele oddało legitymacje partyjne. Wielu wyprowadzonych w okolice Majdanu żołnierzy odmówiło strzelania do demonstrantów. Niestety, wątpliwe, by zmniejszyło to determinację władzy decydującej się na utopienie buntu własnych obywateli we krwi.