Część działaczy – zwłaszcza deputowanych do Rady Najwyższej – nie godzi się na siłowe rozwiązanie kryzysu. Uważają, że kierownictwo państwowe prowadzi niebezpieczną grę, za którą odpowiedzialność spadnie na aktywistów Partii Regionów. Wielu funkcjonariuszy i wyższych urzędników jest w panice, niektórzy wysłali już za granicę swoje rodziny.
W środę dziesięciu deputowanych Partii Regionów ogłosiło, że nie zgadzają się z polityką kierownictwa partyjnego i prezydenta, żądając zwołania posiedzenia Rady Najwyższej. Udało się je zorganizować dopiero późnym popołudniem.
Wielu aktywistów partii rządzącej nie czeka na wspólne ustalenia i oddaje legitymacje. Najwyższym funkcjonariuszem, który zdecydował się na taki krok, jest Władymir Makiejenko, szef administracji miejskiej Kijowa, który wczoraj podał swoją decyzję do publicznej wiadomości. Oświadczył, że przyjmuje odpowiedzialność za tragiczne wydarzenia w ukraińskiej stolicy i dłużej nie jest w stanie pełnić swojej funkcji.
Ucieczka z partii władzy rozpoczęła się już na początku miesiąca. 2 lutego legitymację oddał deputowany Witalij Gruszewski. Wkrótce potem udał się na kijowski Majdan, gdzie ogłosił swoje poparcie dla przeciwników władzy. Kilka dni wcześniej podobną decyzję podjął inny poseł, Jarosław Suchoj.
Szczególnie wielu deputowanych oddało legitymację partyjną po pierwszej rozprawie z demonstrantami w środę. O wystąpieniu z partii poinformował Jurij Błagodyr. Podobną decyzję podjął Oleg Baran, szef miejskiej organizacji Partii Regionów we Lwowie. Wyjaśnił, że powodem tej decyzji było zignorowanie przez kolegów z Kijowa wszelkich sugestii działaczy z Galicji.