Władimir Putin zamilkł po zdobyciu Słowiańska przez ukraińską armię i przestał się publicznie wypowiadać na temat wojny w Donbasie. Ukraińskie zwycięstwo nie było jednak aż tak duże, by wyprowadzić go z równowagi na tak długo.
Eksperci zaczynają przypuszczać, że rosyjski prezydent szykuje zmianę polityki wobec Ukrainy i stworzonego przez siebie ruchu separatystów. Ewentualna wolta Putina może jednak zagrozić jego pozycji w samej Rosji. Od początku kolejnej kadencji budował ją przecież na ideologii „jednoczenia wokół Rosji" byłych republik radzieckich, a teraz jeszcze doszło hasło „obrony ruskiego świata" przed Zachodem.
„Już w dwa – trzy tygodnie po aneksji Krymu (na przełomie marca i kwietnia) na Kremlu powinni byli już rozumieć, że powtórzenie takiego scenariusza w tzw. Noworosji jest niemożliwe" – powiedziała „Deutsche Welle" moskiewska politolog Lilia Szewcowa. Zastrzegła jednak od razu, że przywódcy Rosji mogli paść ofiarą własnej propagandy i stracić poczucie rzeczywistości.
Sprawy zaszły jednak już tak daleko, że Putin (a właściwie cała grupa przywódców skupiona wokół niego) nie ma się dokąd cofać. Dobrze pewnie pamiętają wydarzenia z czasów swej młodości, gdy argentyńska junta upadła w rok po przegranej wojnie z Wielką Brytanią o Falklandy. Poza wszystkim, w Rosji do dziś używa się (obecnie sarkastycznie) powiedzenia „niewielka, zwycięska wojna". Dotyczyło wojny z Japonią w latach 1904–1905, która miała dać caratowi łatwe zwycięstwo i powszechne poważanie, a skończyła się klęską i rewolucją w samej Rosji.
Zdaniem ukraińskiego politologa Witalija Portnikowa rosyjscy przywódcy mają obecnie tylko dwa wyjścia: albo całkowicie się wycofać, albo rozpocząć wojskową inwazję na Ukrainę (bez której oddziały bojówkarzy długo się nie utrzymają). Ale właśnie obu tych rozwiązań chcieliby uniknąć na Kremlu.