– Irak uczynił obiecujący krok naprzód – tak nominację nowego premiera, Hajdera ?al-Abadiego skomentował prezydent Barack Obama. Amerykanie już od dawna dawali w mniej lub bardziej oficjalny sposób, że mają dość rządów jego poprzednika, który w ciągu dwóch kadencji na czele rządu w Bagdadzie popełnił chyba wszystkie możliwe błędy polityczne. Nuri al-Maliki skoncentrował władzę w kręgu szyitów, całkowicie ignorując Kurdów i prześladując sunnitów. Doprowadziło to do wybuchu islamistycznej rebelii.
62-letni Abadi jest z zawodu inżynierem. Studiował w Bagdadzie i Manchesterze. W latach reżimu Saddama Husajna żył na emigracji w Wielkiej Brytanii. Powrócił do ojczyzny w 2003 r. i włączył się w życie polityczne jako polityk szyickiej partii Dawa. Był doradcą premiera, ministrem komunikacji, a ostatnio wiceprzewodniczącym parlamentu.
Nominację Abadiego ogłoszoną przez prezydenta Fuada Masuma błyskawicznie poparły Stany Zjednoczone i ONZ. W obronie Malikiego nie wystąpił nawet Teheran, do niedawna popierający jego rząd. Irańczyków najwyraźniej uspokoiło to, że premierem pozostanie nadal szyita, a jego podsycającego wciąż konflikty polityczne poprzednika nie zamierzają bronić. Szef irańskiego biura bezpieczeństwa narodowego pogratulował Abadiemu, co jednoznacznie pokazało po czyjej stronie opowiadają się wschodni sąsiedzi Iraku.
Sam Nuri al-Maliki od niedzieli usiłował zablokować swoje odwołanie. Zagroził nawet prezydentowi postawieniem go przed Trybunałem Stanu, a strategiczne obiekty w Bagdadzie obstawił wiernymi sobie oddziałami sił bezpieczeństwa.
Wszelkie szanse na odwrócenie biegu wydarzeń stracił jednak po tym, gdy dowódcy popierających go wcześniej sił bezpieczeństwa oświadczyli we wtorek, że pozostaną lojalni wobec prezydenta. Wkrótce z podobnymi zapewnieniami pospieszyli dowódcy armii.