We wtorek przed południem Ursula von der Leyen wystąpi z programowym przemówieniem przed eurodeputowanymi w Strasburgu. Wieczorem zdecydują oni, czy Niemka zostanie przewodniczącą Komisji Europejskiej. To co powie, i to co napisze wcześniej w odpowiedziach na pytania niektórych grup politycznych, ma znaczenie. Po niezbyt wyrazistych wystąpieniach w ubiegłym tygodniu przed grupami politycznymi w Parlamencie Europejskim, von der Leyen musi pozytywnie zaskoczyć. Bo prosta arytmetyka nie daje jej gwarancji wyboru.
Z naszych informacji wynika, że cały weekend urzędująca wciąż minister obrony spędziła w Brukseli w budynku Charlemagne, gdzie przydzielono jej tymczasowe biuro i grupę współpracowników. Przed wejściem było widać samochody z ochroną na niemieckich i belgijskich numerach. Z kolei na piętrze, gdzie mieści się biuro von der Leyen, gości wita tablica z napisem po angielsku “Kandydat na Przewodniczącego Komisji Europejskiej”.
Charlemagne to budynek w którym mieści się Dyrekcja Generalna ds. Handlu KE, usytuowany naprzeciwko Berlaymont, czyli siedziby komisarzy i ich szefa, do której von der Leyen być może przeniesie się po wakacjach. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, czyli najpierw zostanie zatwierdzona przez PE, a potem tak samo zostanie zatwierdzone całe kolegium komisarzy. Konkretne kandydatury albo już zostały ogłoszone, albo zaczną spływać do Brukseli z unijnych stolic po oficjalnej nominacji von der Leyen.
Niemka została wskazana jako kandydatka na przewodniczącą KE przez unijnych przywódców na szczycie UE 2 lipca. Właściwie jednogłośnie, bo od głosu wstrzymała się tylko jej przyjaciółka i mentorka Angela Merkel, której na poparcie nie pozwolił brak zgody będących w koalicji w Niemczech socjaldemokratów.
Nominacja wymaga teraz zgody większości w PE, a to nie jest oczywiste. Teoretycznie powinna mieć poparcie trzech grup politycznych, których przedstawiciele jako premierzy i prezydenci na szczycie UE zgodzili się na von der Leyen, przy okazji dzieląc między różne frakcje polityczne inne posady, jak stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej dla liberała Charlesa Michela, wysokiego przedstawiciela ds. polityki zagranicznej dla socjalisty Josepa Borrella, prezesa Europejskiego Banku Centralnego dla chadeczki, choć tu afiliacja polityczna jest mniej ważna, Christine Lagarde, a przewodniczącego Parlamentu Europejskiego dla socjalisty Davida Sassoli. Skoro wszyscy się zgodzili na szczeblu szefów państw i rządów, to teraz tę zgodę powinny potwierdzić trzy frakcje w PE: chadecka Europejska Partia Ludowa, Socjaliści i Demokraci oraz liberałowie z Odnowić Europę. Razem mają 443 mandatów, co stanowi większość w parlamencie liczącym 751 eurodeputowanych. Ale tak naprawdę w tajnym głosowaniu Niemka może liczyć głownie na lojalność rodzimej partii, czyli chadeków. — Przewidujemy, że w naszej grupie będzie około 175 głosów (ze 182 - red.) — mówi nam nieoficjalnie przedstawiciel EPL. W grupie liberalnej za von der Leyen powinna być większość, ale to zależy od tego jak mocno Niemka w swoich pisemnych odpowiedziach podkreśli przywiązanie do praworządności. Najgorzej sytuacja wygląda w grupie socjalistycznej. Tam przeciw kandydaturze rodaczki są Niemcy, ale też prawdopodobnie Włosi i być może inne delegacje narodowe.