– Wygraliśmy wśród ewangelikalnych, wśród młodych i starych, wśród dobrze i źle wykształconych. Mamy też zwycięstwo wśród Latynosów, z tego cieszę się najbardziej – mówił w nocy z wtorku na środę w Las Vegas miliarder, który nazywał Meksykanów „gwałcicielami" i „kryminalistami".
Fala buntu przeciwko establishmentowi, wściekłość dużej części Amerykanów na słabe warunki życia w kraju z trudem wychodzącym z kryzysu unoszą Trumpa w sposób absolutnie spektakularny. W Nevadzie, stanie zamieszkanym w znacznym stopniu przez Latynosów, dosłownie znokautował swoich dwóch najpoważniejszych rywali, latynoskich senatorów z Teksasu i Florydy Teda Cruza i Marca Rubia. W prawyborach o nominację republikanów otrzymali oni odpowiednio 23,8 i 21,4 proc. głosów wobec 45,9 proc. dla Trumpa. I to mimo że cztery dni wcześniej, wycofując się z prawyborów, Jeb Bush poparł Rubia.
To są jeszcze wczesne dni walki: ostateczny kandydat partii będzie potrzebował 1238 głosów elektorskich (na 2470), a Trump ma ich na razie tylko 68. Ale jeśli wierzyć sondażom, zwycięstwa w New Hampshire, Południowej Karolinie i teraz Nevadzie to dla Trumpa tylko początek. W „superwtorek" 1 marca miałby on wygrać we wszystkich 11 stanach poza Teksasem i Arkansas. Na zwycięstwo mógłby więc nawet liczyć na Florydzie, macierzystym stanie Marca Rubia.
Ostatni moment dla Cruza i Rubia
– Jeszcze miesiąc temu establishment republikanów nie wierzył, że Trump tę nominację otrzyma, ale dominuje on już tak długo w sondażach, że teraz to staje się wyobrażalne – mówi „Rz" Karen Donfried, do 2014 r. doradczyni Baracka Obamy ds. europejskich.
Tę opinię podziela wielu waszyngtońskich ekspertów.