David Cameron we wtorek zwołał w trybie nagłym konferencję prasową. – Nie mogę dłużej patrzeć, jak ci, którzy chcą, aby kraj wyszedł z Unii, uciekali się do nieprawdziwych informacji, aby wyprowadzić naród na manowce – tłumaczył. I zaczął wymieniać zmyślone zagrożenia, jakie jego oponenci wiążą z pozostaniem kraju we Wspólnocie, w tym zapłacenie rachunku za bankructwo południa Europy, zwiększenie składki do budżetu Brukseli i pozbawienie Londynu weta przy decyzji o nowym traktacie o UE.
Atak Camerona był skierowany do prominentnych polityków, którzy jeszcze niedawno byli jego najbliższymi współpracownikami, w tym byłego już burmistrza Londynu Borisa Johnsona i sekretarza sprawiedliwości Michaela Gove'a. Teraz szef rządu woli pokazywać się u boku przywódców Partii Pracy, w tym aktualnego burmistrza Londynu Sadiqa Khana.
Przywódcy kampanii na rzecz Brexitu nie ustają jednak w próbach sprowokowania premiera. W środę Gove i Johnson zaapelowali o jego udział w debacie telewizyjnej w sprawie członkostwa w Unii. Szef rządu odmawia, aby powstrzymać coraz głębszy podział w swojej partii. Ale i bez tego trudno sobie wyobrazić, aby oba skrzydła torysów mogły jeszcze współpracować. Johnson i Gove stają się coraz bardziej radykalni. Tak jak lider populistycznej UKIP Nigel Farage, skoncentrowali kampanię na zagrożeniu, jakie stwarza ogromna liczba imigrantów przybywających do Wielkiej Brytanii. Jest też niemal pewne, że jeśli Cameron nie uzyska 23 czerwca spektakularnego zwycięstwa, będzie musiał złożyć dymisję. I to mimo że ledwie rok temu poprowadził partię do spektakularnego zwycięstwa.
– Nie sądzę, aby konserwatyści formalnie się podzielili, to nie ich tradycja. Ale konflikt będzie ich paraliżował przez wiele lat i doprowadzi do odsunięcia od władzy na bardzo długo. Tak było z laburzystami, którzy po przystąpieniu kraju do Unii nie mogli uzgodnić wspólnego stanowiska wobec integracji, co otworzyło drogę do władzy Margaret Thatcher i pozwoliło kontrolować konserwatystom Downing Street przez 18 lat. Nawet dziś przejęcie przywództwa Partii Pracy przez Jeremy'ego Corbyna jest rewanżem eurosceptycznego skrzydła partii za porażkę sprzed czterech dekad – mówi „Rz" Ian Bond, dyrektor w londyńskim European Policy Center (CER).
Źródła podziału torysów też są odległe. Sięgają 1993 r., gdy ku oburzeniu eurosceptycznego skrzydła swojej partii premier John Major wynegocjował traktat z Maastricht, który powołał strefę euro i zasadniczo zwiększył kompetencje Brukseli. Ten podział konserwatyści także przypłacili oddaniem władzy New Labour Tony'ego Blaira. – Wówczas przeciw integracji było 30 deputowanych konserwatywnych, dziś stanowią blisko połowę spośród 330 torysów zasiadających w Izbie Gmin – mówi Bond.