Po czterogodzinnej debacie kandydatów na prezydenta w BFMTV we wtorek wieczorem widzowie nie mieli wątpliwości, kto wypadł najlepiej. Jean-Luc Melenchon, lider radykalnego ruchu „Francji niepokornej", tak właśnie został oceniony przez 25 proc. ankietowanych, przed centrystą Emmanuelem Macronem (21 proc.), konserwatystą Francois Fillonem (15 proc.) i Marine Le Pen (11 proc.).
Zawdzięcza to w szczególności niezwykłym zdolnościom oratorskim. Gdy na przykład liderka skrajnej prawicy zapowiedziała, że wpisze do konstytucji „ochronę dziedzictwa kulturowego i historycznego", bo Francuzi „są do niego bardzo przywiązani", Melenchon odparował: „otóż nie, proszę pani, 60 proc. Francuzów nie ma żadnej religii. Niech pani da nam spokój z religią". Raz jeszcze Le Pen znalazła tego wieczoru godnego siebie przeciwnika, równie skutecznego co ona demagoga. Nikt z francuskich polityków nie dorównuje też Jeanowi-Lucowi Melenchonowi w umiejętności wykorzystywania języka. W trakcie audycji zarzucił na przykład dziennikarzom „wstydliwość gazeli", gdy nie chcieli odnieść się do przekrętów finansowych Fillona. I wystąpił z propozycją „przykładnego ukarania" koncernu Lafarge za to, że układał się z Państwem Islamskim, aby kontynuować produkcję „swojego pieprzonego cementu".