Z nadejściem Emmanuela Macrona nie należy się spodziewać radykalnego przeorientowania europejskiej polityki Francji, bo nowy prezydent – w przeszłości minister gospodarki w rządzie socjalistycznym – na wiele spraw ma podobne poglądy jak obecna ekipa. Jego nadejście może jednak otworzyć nowy rozdział w rozwoju UE z kilku powodów.
Po pierwsze, jeśli będzie dysponował większością parlamentarną (tego jeszcze nie wiemy), to będzie miał mandat do przeprowadzenia reform gospodarczych, które są warunkiem poparcia Niemiec dla większej integracji w strefie euro. Po drugie, początkowo przynajmniej nie będzie też zakładnikiem Marine Le Pen, nie będzie więc musiał forsować działań protekcjonistycznych. Po trzecie, jest młody i ambitny i ma to, czego brakuje dziś zmęczonym unijnym przywódcom: optymizm.
Kontynuacji należy się spodziewać w tych obszarach, gdzie Francja była w ostatnich latach aktywna i forsowała większą integrację europejską, a więc współpracy w dziedzinie bezpieczeństwa i walki z terroryzmem oraz wspólnej europejskiej obrony.
Jeśli chodzi o wspólną obronę, to tutaj zawsze liderem była Francja. A ostatnio, trochę pod wpływem przeorientowania polityki amerykańskiej i krytyki NATO ze strony prezydenta Trumpa, w projekt zaangażowały się też Niemcy. Mają aktywne poparcie Włoch i Hiszpanii i wielu innych państw UE, a nowy francuski prezydent na pewno z tego kursu nie zboczy, bo jest zwolennikiem silnej Unii. W czerwcu Komisja Europejska ma przedstawić różne scenariusze unii obronnej: od najmniej do najbardziej ambitnej. Przyjście Macrona, a nie Marine Le Pen, oznacza, że Francja pozostanie liderem tego przedsięwzięcia.
Drugą dziedziną, w której Macron ma podobne poglądy do Hollande'a, jest większa integracja strefy euro. Tyle że ekipa socjalistyczna nie była w tym bardzo wiarygodna. Co prawda dokonywała trudnych reform, ale nie na tyle ambitnych, żeby wyraźnie uzdrowić finanse publiczne.