
Prezydent Andrzej Duda chyba zaczyna rozumieć stawkę unijnej rozgrywki. W liście gratulacyjnym do Emmanuela Macrona, zwycięzcy wyborów prezydenckich we Francji, napisał, że „liczy na spotkanie w najbliższym czasie, które pozwoli na podjęcie dialogu na temat przyszłości wspólnej Europy".
Od półtora roku polsko-francuskie stosunki przechodzą największy kryzys od upadku komunizmu. Po zerwaniu przez Polskę kontraktu na zakup śmigłowców Caracale odwołano szczyt Trójkąta Weimarskiego, zamarły wizyty dwustronne na wysokim szczeblu. Francja uznała, że nie chcemy wspólnej europejskiej polityki obronnej. Nasz kraj stał się czarnym bohaterem kampanii wyborczej nad Sekwaną: według Macrona Polska nie może łamać unijnych zasad państwa prawa, a jednocześnie dzięki tejże Unii podbijać francuskiego rynku przez stosowanie rzekomego „dumpingu społecznego". Polscy politycy odpowiedzieli ostrymi komentarzami pod adresem Paryża.
Teraz jednak Andrzej Duda polecił doradcy ds. zagranicznych skontaktować się ze sztabem nowego prezydenta, aby „posprzątać po kampanii". To trzeźwa analiza sytuacji Europy i Polski po wyborach we Francji.
Macron leci do Berlina, chce odbudować francusko-niemiecki tandem, który przez dziesięciolecia napędzał Wspólnotę. To nie będzie łatwe, bo bez przeprowadzenia przez Francję reform rynkowych Niemcy nie zgodzą się na głębszą integrację strefy euro. Ale Merkel i Macron mogą dużo szybciej porozumieć się w innych, żywotnych dla Polski sprawach, jak warunki Brexitu, polityka migracyjna, budżet UE po 2020 r. czy wspólna polityka obronna. Nowy prezydent chce też zmienić unijną dyrektywę o pracownikach delegowanych, dziś bardzo korzystną dla Polski. W tym przedsięwzięciu może znaleźć sojusznika w Berlinie, podobnie jak w innych próbach protekcjonistycznej interpretacji zasad jednolitego rynku. Marcowy szczyt wielkiej czwórki w Wersalu pokazał, że także Włosi i Hiszpanie są gotowi na Europę wielu prędkości.