Dwa ostatnie wypadki miejskich autobusów w Warszawie skłaniają do refleksji nad kadrami, po jakie sięgają przewoźnicy. Tym bardziej że statystyki nie pozostawiają wątpliwości: młodzi jeżdżą ryzykownie, prowadzą po narkotykach i powodują więcej wypadków. Także tych z winy kierowców autobusów.
Skłonni do ryzyka
Najpierw pod koniec czerwca w Warszawie miejski autobus przebił barierkę i spadł z wiaduktu na Wisłostradę. Jedna osoba zginęła, 18 było rannych. Prowadził 27-latek po amfetaminie, a zażywał ją nawet podczas jazdy. Z kolei we wtorek 25-letni kierowca, też w stolicy, staranował autobusem kilka samochodów. Badanie krwi potwierdziło, że był pod wpływem pochodnej mefedronu. Dwa lata temu w Zabrzu kierowca miejskiego autobusu, 22-latek, potrącił na pasach kobietę. Zażył dużą ilość „amfy".
Policja przyznaje: młodzi kierowcy coraz częściej zażywają i prowadzą.
W ubiegłym roku – jak wynika z danych policji – kierowcy w wieku 18–24 lata spowodowali 4,4 tys. wypadków, a nieco starsi – 25–39-latkowie – 8,3 tys. Byli odpowiedzialni za połowę wypadków powstałych w zeszłym roku z winy kierujących i za śmierć 1177 osób (czyli połowy ofiar).
Przyczyną co trzeciej kraksy z winy młodych kierowców było – jak wskazuje raport Biura Ruchu Drogowego KGP – „niedostosowanie prędkości do warunków ruchu". – Młodych kierowców cechuje brak doświadczenia i umiejętności w kierowaniu pojazdami i jednocześnie duża skłonność do brawury i ryzyka – mówi Mariusz Ciarka, rzecznik KGP.