W Domu Dziecka nr 2 w Białymstoku na mamę czeka dwójka kilkuletnich dzieci. Kobieta pojechała pracować na Wyspy. Umówiła się z ojcem dzieci, że po kilku miesiącach do niej dołączą. W listopadzie ojciec wsadził dzieci do samolotu do Londynu, ale mama nie odebrała ich z lotniska. Zajęły się nimi angielskie służby społeczne. Wróciły do kraju i trafiły do domu dziecka. – Trwa sądowa procedura ustalania, czy dzieci mogą wrócić do ojca. Są u nas jakby w depozycie – mówi Wojciech Kucerow, zastępca dyrektora domu dziecka.
Po wejściu Polski do UE do pracy za granicą wyjechało 2 mln osób. – Ponad połowa to osoby, które miały pracę, ale chciały poprawić swój byt. Poprawa sytuacji ekonomicznej w kraju, ostatni spadek kursu funta i pozostawione w kraju dzieci sprawiają, że pojawia się pytanie: co dalej? – mówi dr Paweł Kaczmarczyk z Ośrodka Badań nad Migracjami UW.
Nikt nie policzył, ile w kraju jest eurosierot, czyli dzieci emigrantów, które wychowują babcie i inni opiekunowie. Eksperci twierdzą, że skala nie może być duża, bo 70 proc. wyjeżdżających to ludzie między 18 – 34 rokiem życia.
Innego zdania są nauczyciele, szczególnie z regionów najbardziej dotkniętych wyjazdami. – Problem jest wyciszany, bo nigdzie nie zgłaszamy tych przypadków. Ale nie wiem, czy jest szkoła, w której nie ma takiego dziecka. W mojej to 10 proc. uczniów. Bywa, że opiekują się nimi osoby, z którymi nie łączy ich żadna więź – mówi Anna Łysy-Ganicz, dyrektorka podstawówki w Czarnej na Podkarpaciu.
Jolanta Bodziony z Gimnazjum nr 11 w Nowym Sączu też szacuje, że ok. 10 proc. nastolatków z jej szkoły wychowuje się bez rodziców. Zwraca uwagę, iż taka sytuacja nie jest jasna pod względem prawnym: – Na przykład nie wiadomo, do kogo się zwrócić, gdyby doszło do wypadku.