Yoani Sanchez ma 32 lata. Jest matką 12-letniego syna. Od kwietnia ubiegłego roku prowadzi blog Generacion Y (Pokolenie Y). Pisze o ludziach i dla ludzi takich jak ona, urodzonych w latach 70. i 80., wychowanych na radzieckich kreskówkach, dziś sfrustrowanych. W żywym, ironicznym stylu opisuje Kubę braci Castro – „stalinizm z bębnami konga”, jak nazywa kubański komunizm.
Gdy ma coś do przekazania, wkłada szorty, bawełnianą koszulkę i – udając zagraniczną turystkę – wchodzi do jednego z hawańskich hoteli. Pozdrawia personel po niemiecku, siada do komputera. Podłącza pendrive’a i szybko umieszcza na zagranicznym serwerze kolejny obrazek z życia w Hawanie. Spieszy się nie dlatego, że się boi. Za 30 minut korzystania z Internetu trzeba zapłacić trzy dolary – majątek na Kubie.
Ma laptop, ale Internet w domu to przywilej przysługujący wyłącznie wysokim urzędnikom, naukowcom, wykładowcom. Korzysta z niego 200 tysięcy z 11 milionów Kubańczyków. To najniższy wskaźnik w Ameryce Łacińskiej. Nic dziwnego, że Yoani ma czytelników głównie za granicą. W przeciwieństwie do innych kubańskich blogerów pisze pod własnym nazwiskiem i zamieszcza w sieci swoje zdjęcia. Uważa, że jeśli coś ma się zmienić, trzeba zacząć mówić to, co się myśli. Dlaczego nie trafiła jeszcze do więzienia? Jedni dopatrują się w tym oznak tolerancji Raula Castro. Inni podejrzewają, że Yoani jest ofiarą lub świadomym uczestnikiem kampanii mającej na celu przedstawienie przywódcy w lepszym świetle.
Yoani skończyła filologię hiszpańską na Uniwersytecie w Hawanie. Pracę dyplomową poświęciła literaturze latynoamerykańskiej w czasach dyktatur. Szybko uświadomiła sobie, że rodziny nie da się utrzymać z legalnie zarobionej pensji. Zaczęła udzielać lekcji hiszpańskiego niemieckim turystom. „Na Kubie – pisze – inżynierowie wolą być taksówkarzami, nauczyciele stają na głowie, by dostać pracę w recepcji hotelu, za ladą sklepu można spotkać panią neurochirurg albo fizyka nuklearnego”.
Amerykański tygodnik „Time” zaliczył ją do stu najbardziej wpływowych osób na świecie w 2008 r. „Mnie, która nigdy nie weszłam na scenę ani na trybunę, której sąsiedzi nie wiedzą nawet, czy Yoani pisze się z «h» w środku, czy z «s» na końcu” – komentowała to wydarzenie. „Zajęłam się po prostu opisywaniem mojej rzeczywistości. Uwierzyłam, że głos jednostki może przesuwać mury, przeciwstawiać się hasłom, odbarwiać mity” – pisze.