Po rozprawie w warszawskim sądzie między Grzegorzem Braunem (reżyserem krytycznego filmu o Wałęsie) a byłym prezydentem Gulczyński podszedł do kamerzysty Ryszarda Szołtysika i uderzył go w twarz. – Nie było między nimi żadnej wymiany zdań ani spojrzeń. Gulczyński zahaczył przy tym o kamerę, która poraniła operatorowi twarz – opowiadała “Rz” Joanna Czarnecka, reżyser filmowy. – Byliśmy zaszokowani. Poprosiliśmy o interwencję policjantów. Ale ci zachowywali się tak, jakby nie wiedzieli, o co chodzi. Nie tylko nie interweniowali, ale nie chcieli przyjąć naszych zeznań – mówiła oburzona.
Gulczyński nie niepokojony opuścił gmach sądu.
– W nocy z czwartku na piątek operator zgłosił się do komendy policji przy ul. Żytniej w Warszawie. Złożył wniosek o ściganie sprawcy wraz z obdukcją lekarską – przyznał “Rz” Marcin Szyndler, rzecznik Komendy Stołecznej Policji.
33-letni Gulczyński karierę u boku politycznych sław zaczął jako asystent prof. Władysława Bartoszewskiego. Od 1997 roku pracuje w Instytucie Lecha Wałęsy.
W piątek były prezydent wziął w obronę swego współpracownika. Oświadczył, że incydent jest prowokacją. Przekonywał, że Gulczyński tylko odepchnął kamerzystę. Sam Gulczyński twierdzi, że nikogo nie uderzył.