ONZ, przedstawicielstwo UE w Baku, Human Rights Watch i Amnesty International potępiły działania urzędników, którzy podjęli decyzję o zburzeniu 11 sierpnia domu, gdzie mieścił się Instytut Pokoju i Demokracji w Baku, którym kierowała Leila Junus. – Byłem zszokowany, oglądając wideo, na którym widać, jak runął budynek i jak obok jacyś ludzie sprzedawali wyjęte z niego okna – mówił przebywający w środę w Azerbejdżanie pełnomocnik niemieckiego rządu ds. praw człowieka Markus Loening. Jego zdaniem naruszanie praw własności w tym kraju stało się normą.
Urzędników nie powstrzymał wyrok Sądu Administracyjno-Gospodarczego w Baku, który w maju wstrzymał decyzję o rozbiórce nieruchomości należącej do państwa Junusów.
– Przeznaczyliśmy nasze mieszkanie na Instytut Pokoju i Demokracji w 1995 roku. Trzy lata później otworzyliśmy tu także filię międzynarodowej organizacji walczącej o wyeliminowanie min przeciwpiechotnych (ICBL). W 2001 roku powstało tu jedyne w kraju centrum pomocy kobietom, które są ofiarami przemocy – mówi „Rz" politolog Arif Junus, mąż Leili.
Gdy buldożery podjechały pod ich dom, byli w Norwegii. Ich współpracownicy błagali o kilkadziesiąt minut zwłoki, by mogli wynieść niezbędne rzeczy. Nie pomogło. – To był cios od władz za naszą działalność. Szacujemy straty. Bardziej od utraty komputerów, telewizorów czy mebli boli jednak utrata książek, dokumentów i materiałów zbieranych od 1995 roku. Straciłem osobiste archiwum dotyczące ruchu narodowościowego w Azerbejdżanie w latach 1987 – 1994. Kompletowałem go przez 20 lat – mówi Arif Junus.
W miejscu, gdzie znajdował się instytut, ma powstać Zimowy Bulwar – zadaszone, reprezentacyjne miejsce wypoczynku dla turystów. Zburzono także inne budynki w tej okolicy. Według obrońców praw człowieka mieszkańcom proponowano nędzne rekompensaty. Leila Junus próbowała bronić ich praw i, jak pisały portale, „sama padła ofiarą urzędniczej samowoli".