Pierwszym, który skorzystał z dobroczynnego wpływu kotów na wyborców, był dziesięć lat temu Leszek Miller. Wówczas "żelazny kanclerz" szykujący się do roli premiera. Wystąpił na ulotkach z syjamskim kotem na karku. Miał on ocieplić wizerunek "żelaznego kanclerza". I uczynił to dość skutecznie. Na razie nie wiadomo, jak dalece skuteczny będzie teraz europoseł Marek Migalski z PJN (w krajowych wyborach nie startuje), który wystąpił w spocie z dwoma czarnymi kotami.
Alik i Pępek
Klasycznym kociarzem jest Jarosław Kaczyński, właściciel najsławniejszego kota w Polsce – Alika. Ten fakt wykorzystał w kampanii prezydenckiej Bronisława Komorowskiego Władysław Bartoszewski, nazywając prezesa PiS "hodowcą zwierząt futerkowych".
Politycy znający Kaczyńskiego od dawna twierdzą co prawda, że ze 20 lat temu miał psa. Dodają jednak "chyba".
Alik był ciężko poturbowany, gdy polityk znalazł go na szosie i zawiózł do weterynarza. Teraz ma 12 lat i – o czym informowały tabloidy – przeszedł ostatnio poważną kurację w klinice weterynaryjnej. Wcześniej ukochanym kotem prezesa był Busio. Kiedy odszedł, mówienie o nim było w rodzinie Kaczyńskich zakazane.