Reklama

Rodzice rządzą. Chore dziecko czeka w kaplicy

Pacjentka szpitala dla dzieci w Warszawie została umieszczona w kaplicy, czekając tam na miejsce w sali chorych. Rodzice innych maluchów nie chcieli, by leżała z nimi, bo miała kaszel. – Ich agresja wynika z lęku – komentuje psycholog

Aktualizacja: 18.02.2013 10:15 Publikacja: 17.02.2013 20:10

Rodzice rządzą. Chore dziecko czeka w kaplicy

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak

- Żona przywiozła córkę do Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Warszawie na badanie nerek. Po rejestracji pielęgniarka skierowała je do sali na oddziale nefrologii, w której mała miała leżeć. Dwa łóżka zajmowali już kilkunastoletni chłopcy, obok nich siedzieli rodzice – mówi „Rz" pan Marek, ojciec sześcioletniej dziewczynki. Problem pojawił się, gdy przy drzwiach do pokoju dziecko zakaszlało. Wówczas rodzice chłopaków zagrodzili mu wejście do sali. Stwierdzili, że jest chore i go nie wypuszczą. – Na nic zdało się tłumaczenie, że córka miała kaszel na tle alergicznym, bo zjadła orzechy. I jest całkowicie zdrowa. Pielęgniarka powiedziała, że nie będzie walczyła z rodzicami, i kazała czekać na inne miejsce.

Incydent czy norma?

Dziewczynka razem z matką przez kilka godzin tułała się po oddziale. Następnie została umieszczona w szpitalnej kaplicy, gdzie zjadła obiad. – Córka strasznie się tym przejęła, a ja byłam oburzona i bezsilna. Nie rozumiem, jak to możliwe, że to rodzice wydają werdykt w szpitalu, a nie lekarze – mówi mama sześciolatki. Dyrektor szpitala Robert Krawczyk w rozmowie z „Rz" przyznaje, że zdarzenie miało miejsce. Ale zapewnia, że był to incydent. – Przykro mi, że do tego doszło. Każdy rodzic, którego dziecko trafia do szpitala, jest w stresie. Do tej pory emocje, obawy i lęki opiekunowie najczęściej odreagowywali na personelu medycznym. Po raz pierwszy dotknęło to pacjentkę i jej rodziców – mówi dyr. Robert Krawczyk. – Być może w tej sytuacji zabrakło interwencji lekarza. Krawczyk przyznaje jednak, że personel coraz częściej obawia się opiekunów chorych dzieci, ponieważ ci bywają agresywni. Opowiada, że ostatnio personel miał duże trudności z uspokojeniem jednego z ojców, który uważał, że szpitalne termometry nie pokazują właściwych danych. Krzyczał, miał w sobie bardzo dużo złych emocji. – Przygotowujemy się do założenia monitoringu m.in. w izbie przyjęć, w której niejednego rodzica zbyt mocno ponoszą nerwy – dodaje dyrektor.

Ostatnie słowo ma lekarz

Podobne incydenty mają miejsce także w innych szpitalach dziecięcych w kraju. Lekarze, z którymi rozmawialiśmy, przyznają, że rodzice są coraz bardziej zniecierpliwieni tym, że dzieci czekają w kolejce na badania czy na szpitalne łóżko – a tych wciąż jest za mało. W Szpitalu Dziecięcym im. Korczaka w Łodzi rodzice także bywają agresywni. – Przypadki, gdy na życzenie rodzica przesuwa się dziecko na inną salę, zdarzają się, ale na szczęście rzadko. W takich sytuacjach ostateczny głos ma lekarz, który ocenia, czy są przesłanki medyczne, by to zrobić – mówi rzecznik szpitala Adriana Sikora. Zapytana, czy zdarzają się przejawy agresji wobec lekarzy, pielęgniarek ze strony rodziców czy w relacji rodzic – rodzic informuje, że tak, ale ograniczają się do „agresji słownej".

– My tłumaczymy, że nie przenosi się dzieci z powodu błahych dolegliwości, jak katar czy kaszel. Jeśli już tak się dzieje, to musi to być uzasadnione medycznie, np. stwierdzeniem u dziecka mocno zakaźnych rotawirusów – słyszymy od Magdaleny Oberc, rzeczniczki Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie. – Ale trzeba pamiętać, że szpital to miejsce zbiorowego przebywania i nie ma możliwości, by wszyscy pacjenci byli w jedynkach. Oberc dodaje, że jeśli zdarzają się wybuchy złości, to raczej w poradniach, spowodowane długim czasem oczekiwania na wizytę. – Za to na szpitalnych oddziałach rodzice chcą mieć coraz większy wpływ na leczenie ich dzieci. Sugerują, jakie leki podać, jaką zastosować terapię. I na tej płaszczyźnie czasem dochodzi do wymiany zdań z personelem – wyjaśnia Magdalena Oberc.

Gdy emocje biorą górę

Adam Sandauer ze stowarzyszenia pacjentów „Primum Non Nocere" uważa, że osoby, które w nieuzasadnionych przypadkach swoim zachowaniem dezorganizują pracę w szpitalach, są na bakier z kulturą i obyczajowością. – W szpitalach nie leżą zdrowi, tym bardziej kaszlnięcie nie powinno być powodem do przenosin dziecka. Kwestie sporne powinien rozstrzygać ktoś z personelu. Dobrze, by był też przy tym psycholog, któremu łatwiej zrozumieć zawiłość emocji – uważa Adam Sandauer. Psycholog społeczny dr Anna Siudem z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie zwraca uwagę na rosnącą wśród Polaków agresję.

Reklama
Reklama

– Wielu z nas żyje w ciągłym stresie, przez to ma podniesiony wskaźnik agresji. A rodzice małych pacjentów często są niedoinformowani, lekarze mówią do nich fachowym, trudnym do zrozumienia językiem. To powoduje lęk, którego konsekwencją jest albo ucieczka, albo zachowanie agresywne. Dr Siudem dodaje, że w sytuacji zagrożenia uruchamiają się mechanizmy przetrwania, ochrona potomstwa, przy okazji wyłącza się logiczne myślenie. – Nie rozumiem jednak zachowania pielęgniarki, która wycofała się, zamiast rozwiązać problem. Personel medyczny ma zajęcia z tego, jak reagować na wypadek sytuacji kryzysowych.

Policja
Nietykalna sierżant „Doris”. Drugie życie tajnej policjantki
Społeczeństwo
Co przyciąga do Polski ukraińskich imigrantów? Wyniki badania
Społeczeństwo
Budżet Mazowsza na 2026 rok. Administracja pochłonie więcej niż zdrowie
Społeczeństwo
Zaborów nie widać. Usług publicznych też nie. I zyskuje na tym Konfederacja
Społeczeństwo
Jak zgłosić rosyjski dron przez telefon?
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama